Byliście w Cosmos Muzeum? Rozmawiając ze znajomymi mam wrażenie, że wszyscy już tam byli i wszyscy są tak samo zawiedzeni. Tylko czemu? Żeby spróbować znaleźć odpowiedź na to pytanie wybierzemy się do świata wykreowanego pod Instagram. Opowiem wam czym jest Cosmos Muzeum, a czym zdecydowanie nie jest. Co tam znajdziecie i za ile monet. Nie dam wam prostej recenzji „warto”/”nie warto”, ale mam nadzieję, że pod koniec posta będziecie w stanie zadecydować czy to miejsce dla was.

O projektowaniu doświadczeń pod media społecznościowe i przedkładaniu estetyki ponad znaczenie pisałam już przy okazji odwiedzin w kawiarni Warszawski Lukier. Zdaje się, że w zapomnienie odchodzą czasy, kiedy zdjęcie było dodatkiem do doświadczenia, materialnym dowodem na to, że coś zrobiliśmy, coś przeżyliśmy, czegoś spróbowaliśmy. Coraz częściej fotografia jest celem samym w sobie, doświadczenie robienia czegoś spychając na dalszy plan. Flagowe przykłady miejsc stworzonych nie po to, by się czegoś dowiedzieć, nauczyć, ale po to, by cyknąć ładną fotkę to amerykańskie Muzeum Lodów (tak popularne, że ma już dwie lokalizacje, w San Francisco i Nowym Jorku) i Muzeum Selfie czy japońskie TeamLab Borderless. Zdawałoby się, że wszyscy mają już na swoim instagramowym koncie dokładnie takie samo zdjęcie zrobione, w którymś z tych miejsc, a jednak do tej pory pod wejściem ustawiają się długie kolejki chętnych. Cosmos Museum jest wzorowane właśnie na nich i im podobnych insta-przybytkach.

 

Nie-muzeum

Moim zdaniem zaskoczenie i niezadowolenie po wizycie w Cosmos Muzeum wynika m.in. z problemu z nazewnictwem. Ludzie nie mają pojęcia czego się spodziewać. Nie jest to muzeum, bo nie ma tu eksponatów do oglądania, a jedynie przestrzenie, przez które się przechodzi (coś robiąc lub nie). Galerią sztuki też bym tego nie nazwała, bo o ile definicja sztuki w zasadzie nie ma granic, tak tutaj więcej jednak technologii, eksperymentów, gadżetów i kolorowych światełek niż dzieł i koncepcji konkretnego autora. Z opisu na stronie Cosmosu dowiadujemy się, że to „muzeum złudzeń i sztuki cyfrowej”. Znajdziemy tu też modne słowo wytrych „interaktywne”, z którym o palmę pierwszeństwa w deskrypcjach insta-muzeów walczy „immersyjność” (tłumaczona jako „zanurzanie zmysłów”, cokolwiek to znaczy).

 

 

W Cosmosie też można się trochę „zanurzyć” kiedy wokół was dynamicznie zmieniają się i migają światła, kiedy „gubicie się” w lustrzanym labiryncie (żarcik, nie da się zgubić, bo lustra są tak wypalcowane, że od razu widać gdzie iść), kiedy na moment „znikacie” w pokoiku z tajemniczym lustrem, ale najbardziej w pokoju, którym sterujecie wizualizacjami za pomocą własnego ciała – chodząc, tańcząc, machając. Największe wrażenie robi chyba jednak pokój lustrzany wypełniony światełkami choinkowymi. Pewnie dlatego to właśnie on króluje w oznaczeniach na Instagramie.

 

 

0% kosmosu w Cosmosie

Po przeczytaniu powyższego opisu zastanawiacie się gdzie ten kosmos? Całkiem słusznie. Twórcy starali się nieco uratować sytuację i zrobili kącik, w którym przy pomocy kombinerek macie zawiązać sznurówki w bucie, żeby poczuć trud życia astronauty. Są też jakieś latające plastikowe kulki, które chyba mają pokazać stan nieważkości i to by było na tyle. A co poza tym? Sporo iluzji (lustra, pokój Amesa), kalejdoskopy, mrygające światełka, tunel z czerwonego spaghetti (BHP? Co to? Ten tunel z materiałowych frędzli to ostatnie miejsce, do którego powinniście zaglądać kiedy tuż za rogiem czai się korona) i innych zapychaczy z ładnym tłem do zdjęć. Najsmutniejszy z tego wszystkiego jest chyba różowy pokój pełen balonów. Powiedziałam „pełen”? O pardon, chodziło mi o to, że na podłodze leży jakieś dwadzieścia brudnych balonów, których jeszcze nikomu nie udało się przebić, a wy macie sobie z nimi robić szafiarskie zdjęcia.

 

Do poprawki

Nie ulega wątpliwości, że celem istnienia Cosmos Muzeum jest dostarczenie ludziom ładnego tła do zdjęć. W niektórych przypadkach oznaczone jest nawet dokładne miejsce, w którym powinien stanąć fotograf, żeby efekt był najlepszy (przy ścianie z kolorowym światłem mającej dawać efekt 3D). Co to oznacza? Cosmos Muzeum nie jest miejscem, które odwiedza się w pojedynkę, potrzebna jest wam jeszcze co najmniej jedna osoba, a preferowanie więcej niż jedna, bo, żeby w pokoju Amesa był widoczny efekt potrzebujecie tam dwóch osób/elementów, więc teraz potrzebujecie już trzeciego na fotografa. Fajnie by było, gdyby Cosmos ułatwił działanie i zrobił stanowiska do selfie – statywy/stojaki na telefony, na których możecie zamontować swój sprzęt, włączyć samowyzwalacz i stać się całkowicie samowystarczalnymi królami Instagrama.

 

 

Oczekiwania kontra rzeczywistość

Wróćmy do pytania z początku posta: dlaczego wszyscy moi znajomi wyszli z Cosmos Muzeum zawiedzeni? Bo poszli tam w celu innym niż cyknięcie zdjęć na Instagrama, a więc w celu do którego to miejsce zwyczajnie nie jest stworzone. Jeśli oczekujecie, że aktywnie spędzicie tam wiele godzin jak w Centrum Nauki Kopernik, będziecie zawiedzeni. To nie tego typu miejsce. Jeśli liczycie na to, że zdobędziecie nową wiedzę o kosmosie, astronautach i ciałach niebieskich, będziecie zawiedzeni. Nie do tego służy to miejsce. Jeśli potrzebujecie ciekawego tła do fotek albo po prostu chcecie zrobić ładne selfie, to miejsce dla Was! Polecam tylko wycieczkę w tygodniu w ciągu dnia, żeby nikt wam nie właził w kadr. Bo co by nie mówić, foteczki zacne, co?

 

 

Post Scriptum: Trend i anty-trend

Po tym wszystkim macie dość robienia zdjęć i życia w kulturze selfie? Nie tylko wy. W kontrze do instagramowego trendu pojawia się powrót do „normalności”. Całkowicie zakazano robienia zdjęć w założonej przez Davida Changa (możecie znać z Netflixa) sieci restauracji Momofuku, w innych tworzy się specjalnie ciemne przestrzenie, żeby robienie zdjęć było niemożliwe. Zdarza się, że muzycy podczas koncertów na najbardziej popularnej piosence gaszą/ściemniają światła, żeby nikt nie stał przez cały utwór jak mimoza ze smartfonem w wyciągniętej pod niebiosa łapie (byłam na takim koncercie, ale za cholerę nie mogę sobie przypomnieć czyim!). Po co to wszystko? Chodzi o to, by ludzie rzeczywiście skoncentrowali się na doświadczeniu, a nie poszukiwali kadru, który może jeszcze nie jest nadwyrężony pod instagramowym hasztagiem. Ciekawe co na koniec zwycięży: świat projektowany pod Instagram na miarę Cosmos Muzeum czy zupełne odcięcie. Ja (niestety) obstawiam to pierwsze. A wy?