Białystok zwiedzałam przy okazji ostatniej edycji festiwalu Up To Date, którego zostałam wielką fanką. Musze przyznać, że miasto też zostawiło pozytywne wrażenie. Co prawda, podobnie jak w przypadku Katowic, moja wizyta wiązała się bardziej ze zjedzaniem niż zwiedzaniem, ale czy to komuś kiedyś nie wyszło na dobre? Tak trzeba żyć.

W związku z festiwalem wiele naszych wyborów podyktowanych było kacem i ogólną niechęcią do robienia czegokolwiek. Inne z kolei były źródłem wcześniejszych białostockich doświadczeń moich współtowarzyszy podróży. Ci w mieście byli już nie raz i wiedzieli gdzie należy się kierować na najlepszą pizzę.

 

Goodnight, goodnight, it’s been charming.

Jeśli chodzi o nocleg, to potrzebowaliśmy czegoś na większą grupę co nie nadwyręży naszych festiwalowych funduszy. Woleliśmy się żywić jak paniska niż wydawać na sen, którego, jak to na festiwalach, było bardzo niewiele. Zdecydowaliśmy się na apartament Saport (lol, świetna nazwa), który świetnie się sprawdził i wygodnie pomieścił nasze 5 do 6 osób. Zresztą właściciel nie miał kompletnie problemu z tym, żeby w mieszkaniu spało osób więcej. Jeśli więc chcecie przyoszczędzić warto rozważyć opcję rozłożenia w salonie dmuchanych materacy, które bez problemu się tam zmieszczą.

Jedyne niepowodzenie jest takie, że przez dwa dni nie udało nam się rozgryźć zagadki jak z apartamentu dostać się do centrum nie ryzykując utraty życia na torach, gdzie zresztą grasują dziwni rowerzyści. Google ewidentnie nie chciał nam w tej kwestii pomóc. Może za rok pójdzie nam lepiej.

 

Co jemy?

Jadąc do Białegostoku nastawialiśmy się przede wszystkim na pożeranie nieprzyzwoitych ilości pizzy w Czarnej Owcy. O placku z serem korycińskim słyszałam od współtowarzyszy podróży co najmniej 3 miesiące przed wyjazdem, kiedy z rozmarzonym wzrokiem mamrotali pod nosem „już niedługo picka”. Załączam dowód rzeczowy w postaci naszej fejsbukowej konwersacji.

 

 

Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy i to właśnie od Trattorii Czarna Owca zaczęliśmy białostocką gastroprzygodę. Zgodnie z rekomendacjami stałych bywalców wszyscy zamówiliśmy po pizzy, choć pozostałe pozycje z menu też kusiły. Pizze są porządne, więc mimo odpowiedniej dawki wina na trawienie, ciężko nam się było przez jakiś czas poruszać. Pizza faktycznie jest niezła, choć nie najlepsza jaką jadłam. Samo miejsce jednak oceniam jako bardzo przyjemne i przy okazji następnej edycji festiwalu na pewno odwiedzę je ponownie. Może tym razem wypróbuję makarony.

 

Czarna Owca

Czarna Owca

Czarna Owca

Czarna Owca

Miejscem, które zdecydowanie spodobało mi się najbardziej jest Inna Bajka. Tu też zamówicie pizzę, choć tej nie próbowałam. Menu jest bogate i ciężko się zdecydować, bo wszystko wygląda ciekawie i zachęcająco. Dodatkowo co tydzień wymieniana jest wkładka, na której znajdziecie dodatkowe potrawy śniadaniowe i obiadowe. Nigdy się nie znudzicie. W Innej Bajce spodobało nam się na tyle, że odwiedziliśmy lokal dwa razy. Oprócz dobrego jedzenia i miłej obsługi czynnikiem, który nakłania do powrotów jest wystrój lokalu oraz ogródek. Leżaki i hamaki tuż obok parku, to jest właśnie to, czego potrzebuje skacowana dusza.

 

Inna Bajka

Inna Bajka

No dobra, ale co z jedzeniem? Pierwszego dnia zdecydowałam się na burgera z jagnięciną z dodatkiem chipsów z batata. Mięso bardzo dobre, dodatki ciekawe, a chipsy to jakiś cholerny hit! Już pracuję nad tym, by odtworzyć je w domu. W dodatku porcja nie do przejedzenia. Chętnie podzieliłabym ją na dwie i pół zabrała do domu. Kolejnego dnia wróciliśmy na śniadanie. Tym razem zdecydowałam się na pozycję z wymiennej wkładki i wybrałam tatara z łososia z burakami i jajkiem w koszulce. Pyszka! Zdecydowanie pomogło z podłym syndromem dnia następnego. Niestety w związku z problemami na kuchni na śniadanie musieliśmy poczekać godzinę, ale tu obsługa zachowała się świetnie i zaproponowała nam 50% zniżki. Szacuneczek, bo w większości miejsc usłyszelibyśmy tylko „no trudno, nic nie poradzę”.

 

Inna Bajka

Inna Bajka

Inna Bajka

Zresztą jeśli chodzi o długi czas oczekiwania to prym podobno wiedzie śniadaniownia Bułka z masłem. Co prawda nie mogę tego potwierdzić osobiście, bo na swojego bajgla czekałam raptem 20 minut, ale taka krąży na mieście opinia. Zresztą w porównaniu ze śniadaniami z Innej Bajki, te z Bułki wypadają słabo. Bajgiel z jajkiem i bekonem nie był szczególnie sycący i pięć minut po jego skonsumowaniu zaczęłam już myśleć o obiedzie. Współtowarzysze mieli jeszcze mniej szczęścia, bo w zamówionych przez nich bajglach z łososiem nie było… łososia.

 

Bułka z masłem

Zbliżamy się do końca naszych białostockich doświadczeń. Wiele dobrego słyszałam o ciastach serwowanych w Baristacji, ale będę musiała to zweryfikować w przyszłym roku, bo tym razem już nie starczyło mi czasu. W kwestii deserów zdecydowaliśmy się tylko na lody o smaku banoffi u Lodziarzy. Były spoko, nic więcej.

 

U Lodziarzy

U Lodziarzy

U Lodziarzy

W międzyczasie

Co prawda planując wyjazd nastawialiśmy się głównie na słuchanie muzyki i jedzenie, ale między posiłkami trzeba coś jednak robić zanim zmieści się kolejna porcja. W tej kwestii postawiliśmy na trochę kultury, trochę spacerów i trochę beki. Jeśli chodzi o tę pierwszą kategorię, to wybraliśmy Galerię Arsenał. Stworzona we współpracy z lubelską Galerią Labirynt wystawa poświęcona tematyce wschodniej granicy jakoś szczególnie do nas nie przemówiła. Być może odpowiedzialny był za to nasz pofestiwalowy stan. Lepiej odnaleźliśmy się piętro niżej, leżąc na rozłożonych na podłodze pufach i kontemplując odgłosy puszczy.

Galeria Arsenał

Galeria Arsenał

Galeria Arsenał

Galeria Arsenał

Galeria Arsenał

Kontynuując tematykę zieleni wybraliśmy się na spacer po parku otaczającym Pałac Branickich. Naszą misją było znalezienie rzeźby typu pies-potwór. Udało się, a przy okazji trochę połaziliśmy, podziwiając przypałacowy ogród. Jest tam naprawdę ładnie, wiec zdecydowanie polecam się wybrać.

 

Białystok

Białystok

Białystok

Wszystko fajnie, ale ile można się bawić w turystę? Spacerkiem przez rynek wybraliśmy się więc na szoping. I to nie byle jaki, bo w Centrum Chińskim. To miejsce to prawdziwa perełka. Można się tu poczuć jak w Bangkoku i spędzić kilka godzin przekopując się przez przedziwne okazy wprost z chińskich fabryk. Szukacie rozdzielacza do monet, machających złotych kotów, glitteru do paznokci, odstresowującego gumowego cycka? Wszystko to i wiele więcej znajdziecie tutaj. Przy okazji wystylizujecie się na festiwal, bo błyszczących dżetów, naklejek, mini ledowych lampek i innych gadżetów jest tu pod dostatkiem.

 

Chińskie Centrum Białystok

Chińskie Centrum Białystok

Chińskie Centrum Białystok

A jakie są wasze białostockie typy? Co powinniśmy sprawdzić za rok, przy okazji kolejnej edycji festiwalu Up To Date, którego z pewnością nie przegapimy? Pozdro od wycieczkowiczów!

Pałac Branickich Białystok