Ten tekst będzie inny niż wszystkie opublikowane do tej pory na blogu. Będzie dość długi (ale w tym kontekście bywało już gorzej), będzie bazował na wywiadzie, będzie mocno antropologiczny i będzie zachętą do spróbowania czegoś nowego. Aha, spodziewajcie się też (prawie) nagiego ludzkiego ciała w dużych dawkach. Gotowi? To zapraszam do lektury tekstu o magicznym świecie burleski, pełnym brokatu i ukrytych znaczeń. Akcja toczyć się będzie w Madame Q, czyli ciałopozytywnym zakątku na warszawskiej Pradze. W temat wprowadzi nas Betty Q – doświadczona performerka, nauczycielka oraz propagatorka burleski, a także współwłaścicielka lokalu, do którego was dziś zapraszamy.

Z Betty spotykam się w działającym od jesieni zeszłego roku lokalu pod szyldem Madame Q. Od razu podoba mi się retro wystrój. Niewielka scena w szachownicę, krzesła i fotele nie od kompletu oraz puste złote ramy na ciemno zielonej ścianie. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby tak wyglądało moje mieszkanie. Kiedy wyjmuję aparat, Betty poleca by ze zdjęciami wstrzymać się do weekendu, kiedy odbywa się tu burleskowe show. Wtedy na stoliki wjeżdżają świeże kwiaty oraz świece tworzące równocześnie przytulny i elegancki klimat. Potwierdzam, faktycznie w trakcie występów miejsce się przeistacza. Na barze pojawiają się autorskie wegańskie drinki, a przy stolikach zasiada zróżnicowana publiczność. Płeć, wiek i stylówa nie mają tu znaczenia. To miejsce dla wszystkich poszukujących rozrywki spoza mainstreamu.

 

Coś więcej niż rozbieranki

Naszą opowieść zaczniemy od podstaw, a więc od tego czym w ogóle jest burleska. Krótka wersja jest taka, że to występy rozbierających się na scenie kobiet i (rzadziej) mężczyzn. Ale w tym poście nie interesuje nas droga na skróty. Na burleskę spojrzymy oczami Betty Q, osoby zajmującej się nią od lat, znanej w środowisku, szkolącej coraz to nowszych performerów. To pozwoli nam dostrzec ile w takim pięciominutowym występie jest warstw. To nie tylko rozbierająca się dziewczyna, która ładnie wygląda, to także emancypacja, kontekst społeczno-historyczny i struktura władzy między występującą a publicznością. Słowem, kupa polityki ukryta pod błyszczącymi stringami.

Muszę przyznać, że zasiadając do rozmowy z Betty obstawiałam, że zajmie nam maksymalnie 30 minut. Półtorej godziny później już wiedziałam, że to, co omówiłyśmy to dopiero wierzchołek góry lodowej. Burleska to temat ciekawy, złożony i szerzej nieznany. Postanowiłam, że zamiast całkowicie pomijać kwestie społeczne i światopoglądowe przytoczę wam też bardziej analityczne fragmenty naszej rozmowy, na które zazwyczaj w naszych postach nie ma miejsca. Po pierwsze dlatego, że mam takie antropologiczne zboczenie, a po drugie dlatego, że to mój blog, więc mogę robić co chcę 😉 No to do rzeczy.

 

 

Zapytana o to, czym właściwie jest burleska, Betty Q tłumaczy że to subwersywny striptiz w performansie i od razu dodaje, że w tej definicji konieczne jest wyjaśnienie dwóch słów. Subwersywny, czyli inny niż rozumiany potocznie. Potocznie striptiz jest negatywnie ocenianym działaniem kobiety, która zdejmując ubranie, się uprzedmiatawia. Ale pomyślmy o tym subwersywnie. Odwróćmy to. Ona tak naprawdę się upodmiotawia, decydując o tym jak się rozbiera, dla kogo i dlaczego. Striptiz subwersywny to nie ten uwłaczający, a właśnie podnoszący, wzmacniający. Z kolei performans to rodzaj wypowiedzi scenicznej. Bo burleska to nie taniec. To też jest ważna rzecz do zapamiętania. Na scenie pojawiają się dziewczyny, które niekoniecznie tańczą, tylko robią różne inne rzeczy, które są efektowne na scenie. Bardzo fajnego określenia, które mi dało dużo do myślenia, użyła jakiś czas temu dziewczyna w „Wysokich Obcasach”. Tytuł tekstu głosił „Rozbierz się o tym”. I ja wtedy zrozumiałam, że dokładnie to robię. Ja się po prostu rozbieram o czymś. Używam striptizu jako narzędzia do osiągnięcia jakiegoś celu. Lubię to robić, bo czuję że w ten sposób się spełniam.

 

Burleska klasyczna, neoburleska, boyleska – co to wszystko znaczy?

Burleska nie jest jednorodną kategorią. Jak w każdej dziedzinie sztuki, mamy tu do czynienia z różnymi nurtami, typami wystąpień. Niektóre dziewczyny robią bardzo klasyczne numery i możesz się zastanawiać: ale o czym to jest? To jest o niczym. To jest ładny striptiz. Ale robiąc ten numer, one niosą bardzo dużą wiedzę o tym, jak wyglądały numery w złotej erze burleski, w latach 30-40-50. XX wieku, jak wyglądała tamta rzeczywistość, która nie była rajem dla kobiet. W takim klasycznym numerze dziewczyny pokazują totalny ewenement, bo w tamtych czasach performerki burleski były wyemancypowanymi feministkami, które zostawiały swoich przemocowych mężów, zabierały dzieciaki, podróżowały po Stanach, zarabiały dobre pieniądze, mogły utrzymać dzieci, a nawet robiły coming out lesbijski. To były czasy, w których burleska była enklawą dziwności, otwartości seksualnej, mówienia o erotyzmie w purytańskiej Ameryce. To było coś! Więc kiedy na scenę wychodzi dziewczyna i robi klasyczny numer, to ja wierzę, że ona wychodzi z tradycji. Z drugiej strony są dziewczyny takie jak ja, wariatki robiące neoburleskę, czyli typ burleski, która jest przede wszystkim zaangażowana społecznie, politycznie i znaczeniowo. Te numery są o czymś. O czymś, to znaczy o czym? Betty Q wymienia kilka własnych zaangażowanych numerów: Mam numer o cyklach życia kobiety, od pierwszej miesiączki po menopauzę. Mam numer o pedofilii. Mam numer o ochronie środowiska. Mam numer o pacyfizmie. To tylko kilka z tematów, które są dla niej ważne. Sceptykom, wątpiącym w sens zawierania problemów społecznych w występach opartych na ściąganiu z siebie ciuchów, artystka tłumaczy, że to sztuka jak każda inna. Kiedy zaczynasz się interesować jakąś formą sztuki, dajmy na to malarstwem, to chcesz coś powiedzieć swoimi obrazami. To samo dzieje się kiedy wchodzisz na scenę. Chcesz coś przekazać.

 

 

A czy jest w burlesce miejsce dla facetów? To bardzo sfeminizowana forma sztuki. Dopiero od niedawna, historycznie, pojawili się w niej mężczyźni i jest ich dużo mniej. Ale są, są też u nas. Mężczyźni na scenie Madame Q pojawiają się średnio raz w miesiącu. I to by odpowiadało statystyce. A nawet nieco ją zawyżało. Chłopaków jest mniej, ale są zdecydowanie bardziej widoczni. Paradoksalnie mężczyznom łatwiej zrobić karierę w burleskowym świecie. Są nieliczni, ale rzucają się w oczy. Są takim ewenementem od razu i, zupełnie szczerze, nie muszą być zajebiści żeby się wybić. Jeżeli jesteś dziewczyną musisz być zajebista. Betty od razu uspokaja, że bardzo dobrzy performerzy istnieją i występują także na scenie Madame Q. Nie jest natomiast zwolenniczką określenia „boyleska”, z którym można się czasem spotkać. Ten termin jest zbyt wąski i wykluczający, a to zaprzeczenie tego, czym burleska być powinna.

 

 

Jeśli jesteście ciekawi jak wygląda burleska w klasycznym, nowoczesnym, męskim, damskim, drag queenowym czy jakimkolwiek innym wydaniu, zajrzyjcie do rozpiski eventów na Facebooku Madame Q, gdzie znajdziecie info o nadchodzących wydarzeniach.

 

Miejsce inne niż wszystkie

Madame Q to dla Betty drugi dom, dlatego zależało jej by lokal miał odpowiednią atmosferę. Kiedy planowałam jak ma wyglądać to miejsce, to pomyślałam gdzie ja bym chciała pójść. Jestem strasznym leniuchem, „starszą panią” i strasznie nie lubię miejsc, gdzie nie da się usiąść albo jest niewygodnie, a do tego jest jeszcze za głośno i nic się nie dzieje. Bo alkohol nie jest dla mnie atrakcją samą w sobie. Dlatego w jej lokalu zawsze coś się dzieje.

 

 

Madame Q to przede wszystkim burleska, ale nie tyko. Zdarzają się tu pokazy filmów, dyskusje czy akcje społeczne takie jak niedawne „naprawianie gry EGO” Popracujecie tu nad gibkością na zajęciach z hula hoop, a jeśli kręci was rysunek czy malarstwo to koniecznie zajrzyjcie na spotkania z cyklu alter POSE, na których będziecie mieli okazję ćwiczyć rysowanie ludzkiego ciała. I to niekoniecznie takiego, z jakim jesteście oswojeni. Jak tutaj zaczęłyśmy planować, to od samego początku było wiadomo, że najważniejszy jest live performance. I żeby były dobre drinki. Mi na tym też bardzo zależy. Ja lubię mieć coś fajnego, dlatego też nie mamy karty. Co tydzień dostaniecie tu inne autorskie koktajle inspirowane występującymi danego wieczoru performerami i performerkami (bazujący na ginie i becherowce drink Betty Q to absolutny sztos!). Wolicie znane i lubiane whisky sour? Nie ma problemu. Bar jest dobrze wyposażony, a barmani chętnie przygotują wam ulubione klasyki lub zaproponują coś zupełnie nowego. Aha, część z was zainteresuje pewnie, że Madame Q to miejsce totalnie wegańskie. Zamiast piany z białka w waszym kieliszku zagości więc modna aquafaba. Ci, którzy pod alkohol lubią wciągnąć coś dobrego mogą też liczyć na wegańskie snacki.

 

 

Trzecia kwestia, która była dla założycielek istotna gdy zakładały Madame Q to wygodne miejsce do siedzenia. Masz zarezerwowany stolik, przy którym sobie siedzisz. I to jest twój stolik. I jest ci świetnie. To jest taki drobiazg, który mi na przykład bardzo dobrze robi na głowę. I jest muzyka na takim poziomie, że jesteś w stanie normalnie rozmawiać. Lokal jest kameralny, pomyślany na 50 miejsc siedzących, które w dodatku są starannie rozplanowane. Co szczególnie spodobało mi się w Madame Q to otwartość na gości. Chcesz się wybrać na show ale nie masz towarzystwa? Nic straconego. Zostaniesz posadzony z fajnymi ludźmi, którzy też wpadli na pokaz sami. Kusi cię burleskowy wieczór, ale akurat odwiedza cię grupa 14 cudzoziemców, których poznałeś na Erazmusie? Weź ich ze sobą! To miejscówka, w której język nie jest barierą, a jeśli osób anglojęzycznych będzie więcej, to show może nawet być prowadzone w dwóch językach. Organizatorki muszą tylko o tym wiedzieć. Dlatego konieczne jest zrobienie rezerwacji. I to najlepiej z wyprzedzeniem, bo na pustki nie macie co tu liczyć! W zeszłym roku miałyśmy takie weekendy, które były totalnie wyprzedane. Teraz jest początek sezonu, ludzie nie są jeszcze rozkręceni i spokojnie można rezerwować w tygodniu, w którym odbędzie się wydarzenie.

 

 

Co w Madame Q podoba się mi osobiście, to dress code. Na scenie artyści się rozbierają, publiczność ma natomiast okazję by się ubrać. Obowiązuje zasada „dress to impress”, więc możecie ją zinterpretować dowolnie. Betty tłumaczy, że nie obchodzi ją czy przyjdziecie w garniturze od Gucciego, sukience po babci czy złotym dresie. Ma być epicko. Ja się jaram, bo wreszcie mam okazję wystroić się w cekinowe kiecki z ciuchlandu. A kto wie, następnym razem może nawet wyciągnę z szafy srebrzyste buty, których nie powstydziłby się sam David Bowie.

 

Czego się spodziewać po burleskowym show?

Burleskowe performerki i performerzy pojawiają się na kraciastej scenie w piątki i soboty o godzinie 21. Wejście kosztuje 40 PLN od osoby. W trakcie wieczoru zazwyczaj występuje dwóch performerów przedstawiających po 3 numery – jedna gwiazda zagraniczna i jedna performerka lokalna. Staramy się dawać miejsce performerom lokalnym, żeby występowali z najlepszymi performerami ze świata, ale jednocześnie żeby się rozwijali i żeby było widać też polskich artystów. Natomiast sprowadzamy ludzi z zagranicy, bo sporo osób odwiedza nas regularnie. Dbamy więc o to, by nikomu się nie nudziło. Zeszłotygodniowe show, na którym byłam ja, było o tyle wyjątkowe, że pokrywało się z urodzinami Betty. Na scenie pojawiło się aż 4 artystów, w tym ona sama. Dosyć wyjątkowo występuję ja i moje uczennice. Będą aż 4 osoby, ale nie będzie żadnej osoby z zagranicy.

 

 

Każde show jest inne, ale bez zmian pozostaje jego struktura. Numer trwa pięć minut, a pomiędzy numerami masz czas, żeby porozmawiać, pójść na drinka, pójść do toalety, pójść na papierosa, popatrzeć na rzeczy, które się tutaj dzieją. Wydaje ci się, że przez te dwadzieścia minut pomiędzy numerami będziesz się nudzić, ale nie. Tutaj dużo się dzieje. Sprzedajemy merch, plakaty z podpisami. Performerki wychodzą między numerami. Bardzo często jest tak, że podchodzą do stolika i sobie gadają. Więc to też jest fajne. Burleskowy pokaz to teatr o ściśle określonych zasadach, w którym aktorów jest więcej niż moglibyście przypuszczać. A wszyscy równie istotni. Myśleliście, że to tylko performerki, które pojawiają się na scenie, robią swoje i znikają? Nic bardziej mylnego. Istotny jest tu również element konferansjerski. W końcu wypadałoby, żeby publiczność ogarniała co się dzieje. Od tego jest prowadzący. Kolejna postać, to stage kitten, której zadaniem jest dbanie o porządek na scenie. Wiecie czym grozi poślizgnięcie się na rozsypanym brokacie w wysokich szpilkach? Utratą jedynek. Z kolei osobą odpowiedzialną za publiczność jest opiekun wieczoru. To osoba, której zadaniem jest to, żeby wszyscy byli szczęśliwi, wiedzieli który jest ich stolik, wiedzieli jak działa bar, wiedzieli kiedy są numery. Opiekun wieczoru to odpowiednik odźwiernego. Wprowadza gości w obcy świat, oswaja, tłumaczy. Dzięki niemu nawet ci, którzy przychodzą po raz pierwszy, nie poczują się tu zagubieni.

Same numery bywają natomiast przeróżne. Podczas piątkowego show, które miałam okazję oglądać, było trochę polityki (i to dosłownie, bo na scenie „pojawił się” nawet Kaczyński), sporo eterycznych ruchów, szczypta żartu i mnóstwo efektownych kreacji. Jeden numer był nawet śpiewany. Zresztą, jak opowiada Betty, w Madame Q można trafić nawet na pieśni operowe. Jedno jest pewne – każdy znajdzie tu coś dla siebie.

Pożegnania nastał czas

Sprawa wygląda następująco: ten tekst jest już długi jak styczniowa noc, a ja wciąż nie powiedziałam wszystkiego. Ustalmy więc, że po prostu wybierzecie się do Madame Q, na własnej skórze przekonacie się jaki jest wasz stosunek do burleski, a jak będziecie chcieli dowiedzieć się więcej, to wtedy pogadamy. Kto wie, może wciągniecie się na tyle, że zapiszecie się do Betty na jedne z burleskowych zajęć, by tworzyć własne tassels czy assels, uczyć się techniki czy zgłębiać teorię. Ja tam się zajarałam. Jeśli wolicie pozostać w charakterze widza, to też spoko. Wbijajcie na show choćby jutro (akurat jest piąteczek, elo!). Ekipa Madame Q z pewnością zadba o to, byście poczuli się swobodnie i wyszli zainspirowani, a Betty Q ugości was jak na szanującą się panią domu przystało. Cieszy mnie to, że ludzie raz przychodzą, a potem… wracają. Sprowadziło się to do tego, że ludzie wychodząc się ze mną żegnają. W moim domu nigdy nie mam gości, więc może to jest pomysł. Niech tu mnie odwiedzają goście.

 

[Gdzie] Madame Q, ul. Burdzińskiego 5/24 Warszawa
[Kiedy] Piątki i soboty o 21.00, wejście do lokalu od 20, występy zaczynają się punktualnie
[Za ile?] Wejście na burleskowe show kosztuje 40 PLN, drinki w zależności od upodobań, autorskie w okolicach 25-30 PLN


Balmas

Freelancerka, ewentualnie bezrobotna. Trochę etnograf, trochę fotograf. Wolny czas najczęściej spędza w Photoshopie lub Lightroomie. Celem jej życia jest zjechanie świata, ze szczególnym uwzględnieniem krajów gdzie karmią tacosami. Szanuje szyderę i minigolfa. Jak dorośnie założy hostel i knajpę. Prowadzi bloga, żeby dostać do testów elektryczną deskorolkę.

Inne posty autora