W restauracji The Cool Cat na Solcu byłam już kilkukrotnie. Do lokalu trafiłam śledząc losy szefa kuchni znanego w polskim światku gastronomicznym jako Kaftan. Występował on w jednej z edycji znanego polskiego programu kulinarnego Top Chef. Obstawiałam, że wygra, a tu, peszek, odpadł w pierwszym odcinku. Po latach wybrałam się do Cool Cata sprawdzić co teraz wyczynia Jakub Kaftański.

Powiślańską miejscówkę odwiedzałam wielokrotnie i o poranku i wieczorową porą. Niedawno sprawdziłam też ich nowy lokal na Marszałkowskiej. Spoiler: Wszystko było wyborne. Zacznę więc może od tego, że Cool Cat to knajpa, którą polecam wszystkim i do której chce mi się wracać. A jak się nad tym zastanowiłam, to w sumie nie ma zbyt wiele takich miejsc.

Ci którzy mnie znają, bądź śledzą poczynania blogowe na Instagramie czy Facebooku, wiedzą, że po restauracjach łażę nieustannie. Kiedy się szuka kontentu na bloga rzadko się jednak wraca w to samo miejsce. Ciągle otwiera się coś nowego, trzeba sprawdzać kolejne lokale i zbierać materiał do opisania. Miejsca, do których wracam można policzyć na palcach jednej ręki. Cuda na Kiju, co poniedziałek na quiz i pizzę, Artezan, czasem we wtorek na inny quiz, ostatnio odkryłam Worek Kości, które jest klimatycznym miejscem z fajnymi eventami, ale stricte po jedzenie to chyba tylko La Sirena, no i właśnie Cool Cat. Wyznacznikiem mojego zachwalania niech będzie to, że kiedy ostatnio znajoma „Nibyniemka” przyjechała do Warszawy uczcić swoje urodziny, jedynym prezentem, którego  oczekiwała było to, żeby ją zabrać na śniadanie na Solec 38.

„Najlepsze śniadanie świata”

– Jakbyś miała opisać weekendowy zestaw śniadaniowy w The Cool Cat to co byś powiedziała? – zapytałam Marię, siedząc u niej w Jedzonkopolu i pisząc tego posta. – Ten z Pandanem? – zapytała. Pokiwałam głową. – No to chyba najlepsze śniadanie świata.  – No cóż, nie będę się spierać. Dla naleśnika z pandanowca warto żyć. I wstać na kacu.

Na śniadania do Cool Cata wpadamy zawsze w weekendy (w tygodniu śledzimy promocje śniadaniowe za złotówkę), a wtedy królami stołów są zestawy śniadaniowe. Do wyboru są trzy różne: śródziemnomorski, azjatycki i meksykański. Przy czym ja jestem zwolenniczką wszystkiego co „dziwne” i „inne” więc zawsze wybieram jedną z dwóch ostatnich opcji. Za 30 złotych dostajecie drewniane „korytko” pełne małych miseczek. Na pierwszy rzut oka może wam się wydawać, że porcje są malutkie, ale uwierzcie mi, głodni nie wyjdziecie! Ja zawartość zestawu upycham w sobie zwykle przez dobre pół godziny. Bo przecież niczego nie zostawię!

Nie będę wam wypisywać co wchodzi skład zestawów, bo możecie sobie to sprawdzić w menu na Facebooku The Cool Cat. Ja jednak polecę wam zestaw azjatycki. Zdecydowanie mój ulubiony. A to ze względu na, wspomniany już wcześniej, zielony naleśnik z pandanowca podany z białą nutellą i dosmakowany kokosem. Pomyślcie o nim jak o idealnym, zielonym Rafaello. Tak trzeba żyć.

Nie straszne mi żadne draby, w całości pożeram kraby

Ale The Cool Cat to nie tylko śniadania. W ciągu dnia i wieczorem warto tu wpaść na azjatyckie fusion w bardzo ciekawym wydaniu. Mają swoje hity, których nie dostaniecie nigdzie indziej, o których trąbi pół internetu (chociażby bao ze smażonym w całości soft shell krabem czy bao pączek z zielonymi lodami matcha i odkryciem sezonu – karmelem z miso). Nie boją się kombinować w kierunku, który wytyczył David Chang.

Na żarciu z Cool Cata przeżyjecie kaca. Wspomnijcie moje słowa w tym odbierającym chęć do życia stanie i wpadajcie do nich na K-fries, czyli frytki na bogato. Jest tu doprawiona po koreańsku wołowina, jest kilo kolendry, jest kimchi i ostra papryczka dla podkręcenia smaku. Czy może być lepszy zestaw? Chyba nie. Bardzo smakował nam też burger szefa kuchni. Wyrazisty smak, dobre mięso i pyszne dodatki. No i porcja co najmniej godna.

Jedyne co nam nie do końca podpasowało to bao z tofu. W zestawieniu z konkurencją wypadło mdło. Cóż, może po prostu nie zostaliśmy stworzeni do wege życia. Nie jestem też fanką ich autorskich drinków. Wypróbowałam cztery różne i wszystkie były dla mnie za słodkie. Na szczęście nie ma takiego problemu, którego nie da się obejść. Na ratunek przybywają koktajle klasyczne.

Nowy rozdział

Od jakiegoś czasu działa drugi Cool Cat. Zlokalizowany jest przy Teatrze Rozmaitości na Marszałkowskiej, w miejscu gdzie wcześniej mieściły się Delikatesy Esencja. Esencję odwiedziliśmy raz blogerską ekipą, żeby zebrać materiał o Restaurant Weeku. Było to pozbawione smaku doznanie typu „meh”. Pamiętam, że pomyślałam wtedy, że szkoda tego lokalu z ogródkiem pod porośniętą bluszczem ścianą. Po wizycie w nowym The Cool Cat, z radością donoszę, że teraz lokal jest godnie wykorzystany.

Do The Cool Cat TR zawitałyśmy w niedzielny poranek w ramach naszej nowej samomotywacyjnej (zero skojarzeń z coachingiem!) akcji Sunday Funday, która docelowo ma być serią postów o zwiedzaniu własnego miasta, a na razie jest tylko powodem, żeby ruszyć dupę z domu. W oryginalnym lokalu na Solcu byłam dwa tygodnie wcześniej (nałóg? a co to?!) i wypatrzyłam w menu śniadaniowym nowy zestaw „nibyjapoński”, który wyglądał kusząco, ale serwowany był tylko w nowym Cool Cacie. Na miejscu okazało się, że była to jednorazowa akcja i zestawów śniadaniowych w ogóle tam nie ma i nie będzie, ale „zwykłe” opcje śniadaniowe też wyglądały bardzo spoko.

Wychodzę z założenia że po knajpach trzeba chodzić drużynowo, żeby móc popróbować jak największej liczby pozycji z karty. Tak było i tym razem. Wybrałyśmy opcję klasyczną z jajecznicą, szakszukę oraz kolorowego bowla. Ten ostatni zdecydowanie wygrał. W niepozornej miseczce upchnięto kasze quinoa, awokado, marynowaną marchew, piękny różowy hummus z buraka, jarmuż i żółte jak słońce w „Teletubisiach” jajko z kurkumą. Próbowałam nawet potem ten zestaw odtworzyć, ale a) nie mam nigdy w domu jarmużu, bo nie jestem w stanie zeżreć całej torby i b) nie da się zrobić tak żółtego jajka! Pozostałe opcje śniadaniowe też nam smakowały, choć dziewczyny uznały zestawienie szakszuki ze słodką chałko-pajdą za nieco kontrowersyjne. Ale, że widziałam jak w Estonii jedzą piernik z kiełbasą, to nie wierzyłabym im na słowo 😉

Wbijajcie, bo warto

The Cool Cat cały czas się rozwija. Otworzyli drugi lokal, na ich Instagramie widać, że bawią się w cateringi, w zeszłym roku wystawiali się też na Nocnym Markecie. Zmieniają się, ale zmieniają się na lepsze. Szczerze mówiąc nie wiem czy przychodzi mi na myśl inna warszawska knajpa, która z czasem stawałaby się lepsza, zamiast podnosić ceny, obniżać jakość i jechać na fejmie. The Cool Cat w gastronomię umieją dobrze. Ja będę wracać, a i znajomych wyślę.