Też tak macie, że siedzenie w miejscu was męczy i raz na jakiś czas musicie wyjechać? Choćby na dwa dni. Na momencik. Ja zdecydowanie tak mam. Nowy rok zaczęłam za granicą, ale przyszedł marzec i zaczęłam się dusić (nie tylko smogiem). Na szczęście zawsze można spontanicznie wyskoczyć do Berlina.

Szczególnie jak się jest tak ustawionym jak ja i ma się w Berlinie znajomych skłonnych nas przyjąć pod swój dach. Napisałam, zapytałam. Nie ma problemu. Przy okazji okazało się, że moja przyjaciółka Sznel ustawiła się z nimi na wizytę właśnie w ten weekend. Ze Sznelem już byłam w Berlinie i wspominam ten wypad wybornie. No to czas na powtórkę!

 

 

Sznel, jako ta bardziej zorganizowana, miała już wykupiony lot z Krakowa, w którym ostatnimi czasy urzęduje. Odpaliłam Sky Scanner. Nie ma nic dla nędzarzy. No to trzeba to zrobić starym, dobrym, studenckim sposobem – Polskim Busem. Aha, tak, Polski Bus już nie istnieje, no to Flix Busem, na jedno wychodzi, bo oprócz zielonej naklejki na zewnątrz pojazdu, kompletnie nic się nie zmieniło. Za stówkę kupiłam bilety w dwie strony. Wyruszałam w piątek o 23, co stanowiło doskonałą okazję, by w piątkowy wieczór wybrać się ze znajomymi blogierami na dobrą szamę i drinka w The Cool Cat, a potem do busa wsiąść w doskonałym nastroju. Powrót w niedzielę o północy. Ideolo.

 

Pizga złem!

Jest zima, to musi być zimno. Wiadomo. W związku z tym trzeba szukać sobie rozrywek we wnętrzach. Na szczęście Agata i Wiktor mieszkają w Berlinie już ponad pół roku i zdążyli wyhaczyć sporo fajnych miejscówek. Zresztą Agata jest zapaloną poszukiwaczką. Zbiera alternatywne przewodniki miejskie i przekopuje Instagram w poszukiwaniu designersko-gastronomicznych inspiracji. Wycieczkę zaczynamy od trendy księgarni Do you read me?!. Od razu wpada mi w oko parę pozycji.

 

 

Na obiad przewodniczka zabiera nas do kolorowej wietnamskiej knajpy District Mot i podpowiada co zamówić. Moja Bun cha to strzał w dziesiątkę. Dobrze doprawione mięso, makaron ryżowy i kupa zieleniny. Niestety Sznel, wegetarianka, przegrywa w tym starciu. Jej zielony burger jest zimny i nie tak dobry jak nasze mięsne dania.

 

„Zjedzanie” zaczyna się więc nieźle, ale potem będzie tylko lepiej. Pizza i Aperol w Stranero to totalna ekstraklasa, wegańskie pączki z „nibybekonem” z Brammibal’s Donuts na Kreuzbergu pozytywnie rozwalają mózg, ale zdecydowanym zwycięzcą gastrorankingu jest restauracja ORA.

 

 

Wysokie wnętrze dawnej apteki, w której mieści się ORA zostało świetnie przekształcone na klimatyczną restaurację. Duch miejsca został utrzymany dzięki kredensom pełnym malutkich buteleczek po składnikach leków i „bibliotecznych” regałach w drugiej sali. ORĘ odwiedzamy w porze śniadaniowej, więc decydujemy się na kromkę doskonałego wypiekanego na miejscu chleba z duszonym jarmużem (i chyba też pak choiem), orzechami włoskimi, serem i jajkiem w koszulce. Mniam! Ważne tylko by we wszystkich tych miejscach (oprócz pączkarni) zrobić wcześniej rezerwację. Inaczej będziecie musieli trochę poczekać na stolik.

 

Wysoka komisja kulturalno-rozrywkowa

Żeby nie było, że tylko jedliśmy! Nie! Jeszcze piliśmy 😉 W tym celu wybraliśmy się do czegoś w rodzaju baru połączonego z galerią sztuki nowoczesnej na świeżym powietrzu. Klunkerkranich mieści się na dachu centrum handlowego. Trzeba wjechać windą na samą górę, przejść przez parking i zapłacić za wstęp (opłata wiąże się z tym, że jest to też alternatywna galeria sztuki). Dalej już roztacza się przed nami super widok na cały Berlin, a za każdym rogiem czają się ciekawe eksponaty. Np. srebrny gigantyczny pies, który wygląda jak nadmuchany z balonów. Pod dachem mieści się też eklektycznie urządzony bar, w którym można się schronić przed zimnem i zamówić piwo. A potem pozostaje już tylko podziwianie zachodu słońca nad panoramą miasta.

 

 

Wyjeżdżając miałam tylko jedną misję do zrealizowania – odwiedzenie Helmut Newton Foundation. W galerii sztuki podziwiać można nie tylko zdjęcia jednego z moich ulubionych fotografów, ale także zajrzeć w jego życie prywatne czy zwiedzić wystawy czasowe, gdzie wystawiane są fotografie czy kolaże innych twórców, tym razem udało się załapać na wystawę Guy Bourdin (trwa do połowy maja 2018), którego również bardzo cenię. Zdecydowanie polecam jeśli interesuje was fotografia. Bilety są drogie, bo kosztują aż 10 euro, ale moim zdaniem warto.

 

 

A żeby nie było tak „ąę” to kulturalny obchód zakończyliśmy w miejscu, gdzie można się rozerwać – w interaktywnym muzeum gier komputerowych Computerspiele. Znajdziecie tu przegląd klasycznych konsoli, historię gier od samego ich początku, zobaczycie jak szybko rozwija się technologia i sprawdzicie czy jeszcze potraficie rozwalić przeciwników w grach, które znacie z czasów dzieciństwa. Super rozwiązaniem jest osobny pokój pełen arcade’ówek (trochę w klimacie warszawskiego Pinball Station), ale jeszcze fajniej prezentują się przekroje przez pokoje. Wszystkie wyglądają jak „typowe pokoje kolegi z podstawówki” na przestrzeni lat, a w każdym zagracie w inny klasyk. Ciekawostką jest też ogromny joystick do Pacmana, którym steruje się całym ciałem oraz Painstation, czyli gra w której stawką jest autentyczny ból fizyczny (o włączenie trzeba poprosić obsługę). Ceny wejściówek są różne w zależności od godziny. My byliśmy w weekend wieczorem, więc zapłaciliśmy najwyższą stawkę, ale 9 euro to wciąż nie tragedia.

 

Latem…

Wyjazd udał się wybornie. Było trochę kultury, trochę stylowych wnętrz (inspiracje jak najbardziej wskazane jako, że jestem w trakcie remontu), mnóstwo dobrego jedzenia, szczypta rozrywki, odrobina hipsterstwa i kilka kropli alkoholu (nie więcej!). Na każdym kroku towarzyszyło nam jednak poczucie niedosytu. Bo „dopiero latem to tu się będzie działo”. Berlin zimą to miasto w pół śnie. Knajpy są pełne ludzi i nie da rady nic osiągnąć bez rezerwacji, ale wszyscy jakoś tak niemrawo się snują. Czekają na lato. Dopiero wtedy otworzą się miejscówki plenerowe, powróci chęć do imprezowania przy techno do wczesnych godzin porannych, nie trzeba będzie chować się w domach przed mrozem. „Latem” tak nazywa się nasza tworzona wspólnie z berlińskimi gospodarzami lista to-do. No to nie ma wyjścia, trzeba będzie powtórzyć intensywny weekend w stolicy Niemiec. Tym razem latem.

 

 

Jeszcze więcej zdjęć znajdziecie w naszym fotograficznym portfolio: TUTAJ.