Jak to zwykle w życiu bywa, kiedy pomyślę sobie, że otwiera się jakieś super miejsce i trzeba by je odwiedzić i opisać zanim wszyscy się o nim dowiedzą, to nagle spada na mnie 168 raportów do napisania. Tak było i tym razem. Dlatego od momentu kiedy po raz pierwszy powiedziałam „ej ziomeczki, musimy iść do Eden Bistro” do dnia moich urodzin, kiedy w końcu się zebraliśmy i faktycznie tam poszliśmy godnie świętować starość, minął miesiąc. A wiecie kiedy były moje urodziny? Miesiąc temu! Zapraszam więc na „najświeższą na świecie” relację z restauracji, która kiedyś była nowa. Może jakimś cudem jeszcze nie wszyscy wiecie o istnieniu tego miejsca. A zdecydowanie powinniście wiedzieć, bo to miejscówka magiczna.
Do Edenu zawitaliśmy w upalny sierpniowy wieczór. Spodnie lepiły się w zgięciu kolan, w gardle suszyło, a z tego upału jakoś tak nie chciało się jeść. Cóż można w takiej sytuacji lepszego zrobić niż zasiąść w nagrzanej szklarni i zamówić wszystko z menu!? 😉 Szklarnię na urodziny wymarzyłam sobie kiedy tylko zobaczyłam ją w internecie i nic nie mogło przeszkodzić mi w realizacji planu. Nawet żar tropików.
No dobra, to już wiecie, że Eden jest miejscem dość nowym oraz posiadającym zajebistą szklarnię. Przydałaby się wam pewnie jeszcze informacja, że mieści się na Saskiej Kępie w domku jednorodzinnym, gdzie kiedyś mieściła się restauracja Dom Funkcjonalny. Z tego posta dowiecie się jeszcze co tam podają, czy nam smakowało i dla kogo w ogóle jest to miejsce.
Dla wegan
Co może uratować ludzkość kiedy jest za gorąco by jeść? Lekkie, ciekawie skomponowane menu bazujące na kuchni roślinnej. No kotleta w taki upał to ciężko wcisnąć, ale już rokitnikową laksę czy stado różnych wege tacosów jak najbardziej. Najcięższą rzeczą, na jaką się zdecydowaliśmy były frytki „bomba”. Ale umówmy się, życie bez frytek to nie życie. Zamówiliśmy więc podwójną porcję. W menu znajdziecie mnóstwo intrygujących składników i połączeń smakowych, z którymi się wcześniej nie spotkałam.
Po wegańskich knajpach przyszło mi się trochę szwendać i mogę z czystym sercem przyznać: Bistro Eden serwuje najlepsze wegańskie jedzenie jakie w życiu jadłam. Nie przesadzam. Lekko pikantne frytki „bomba” podane z truflami faktycznie są bombowe. Laksa z rokitnikiem jest świetnie doprawiona i anyżkowa w smaku. Może nie daje po kubkach smakowych kwaśnym i intensywnym rokitnikiem tak intensywnie jak bym sobie tego życzyła, ale myślę, że gotowali ją z myślą o normalnych ludziach, a nie stepowych podróżnikach. W Mongolii ta niepozorna roślinka króluje, więc oczywiście żarłam ją garściami pod każdą postacią znaną ludzkości, a teraz nie mogę bez niej żyć. Do tego jeszcze mała armia tacosów. Część z awokado w tempurze z dodatkiem takich dziwów jak pachnotka czy puder z hibiskusa, część z boczniakiem, grillowanym ananasem i fasolkami pinto. Obie wersje smakowały nam na maksa. A jeśli mnie znacie, to wiecie, że do sprawy tacosów podchodzę bardzo poważnie. Te z boczniakami smakowały totalnie jak mięsne pyszności, które wspominam z Meksyku, natomiast niczego nie udawały. To po prostu tacos z grzybami, a nie „nibymięso”, którego w menu innych knajp tak dużo. I za to Eden szanuję.
Najsłabszą wypróbowaną przez nas pozycją było ceviche z grillowanej kukurydzy. I mówiąc „najsłabszą” nie mam na myśli, że nam nie smakowała. W Edenie smaczne jest wszystko. Po prostu pozostałe dania zrobiły na nas większe wrażenie. Za to lawendowa lemoniada jest sztosem.
Dla Instagramowiczów
Kiedy obrabiałam zdjęcia do tego posta, śmiałam się, że Eden Bistro to miejsce, w którym fotki robią się same. Nie ważne jaki masz kadr, nie ważne co zamówiłeś do jedzenia, nie ma nawet znaczenia czy uda ci się zasiąść w magicznej szklarni czy wylądujesz w ogródku. Wszędzie twoje zdjęcia będą tak samo dobre. Nic dziwnego, w końcu za restaurację odpowiedzialna jest ekipa z Magazynu Usta. Jeśli kiedykolwiek trzymaliście ten kwartalnik w rękach, to wiecie, że poczucie estetyki u tych ludzi krąży w żyłach. W Bistro Eden wszystko dopracowane jest do ostatniego szczegółu. Oświetlenie, sztućce, naczynia. Wszystko.
Nie wiem czy szklarnia czynna będzie również w zimniejszych miesiącach, podejrzewam, że jesień zza szyby może być jeszcze piękniejsza niż lato, w zimie pewnie to nie przejdzie, bo ciężko będzie jeść skostniałymi palcami. Z tego co widziałam, Eden Bistro pracuje obecnie nad przestrzenią wewnątrz, więc na pewno już niedługo zaproszą nas do stolików w ciepłym domu. Nie wątpię, że będzie tam równie pięknie co w ogrodzie.
Dla millenialnych botaników
Po Instagramie krąży ostatnio plansza prezentująca zamiłowanie Millenialsów do roślin. Można sobie na niej oznaczyć, które z trendy roślin i przyrządów są już w naszym starannie zaprojektowanym domostwie. Dobre wieści! Jeśli czegoś z listy wam brakuje, jest spora szansa, że znajdziecie to w szklarni Edenu. Jeszcze lepsza nowina jest taka, że możecie to kupić i zabrać ze sobą do domu. Ja z listy nie posiadam niczego, więc albo muszę się przepisać do innej generacji albo wpaść do Edenu na shopping. Obawiam się, że stanie na tym drugim.
Dla ludzi
No dobra wszystkie te nagłówki wskazujące dla kogo jest Eden to taka moja prowokacja, antropologiczny eksperyment. Sprawdzam po prostu kto tekst przeczyta do końca, a kto, oburzony, po pierwszym zdaniu powie mi, że przecież „on nie jest weganinem i mu smakowało”. W naszej ośmioosobowej grupce też nie było żadnego weganina. Ale absolutnie nam to nie przeszkodziło w delektowaniu się pysznym jedzeniem. Nie było też w sumie Instagramowiczów. Kwestie estetyczne i kadry interesują w sumie tylko mnie. Ale jeszcze nikomu nie przeszkodziło jedzenie obiadu w pięknych okolicznościach przyrody. Mój wniosek jest prosty: Eden Bistro to lokal dla wszystkich. Dla ludzi. A myślę, że i zwierzaka przemycicie bez większych problemów. No to bez wymówek, rezerwujcie stolik i wpadajcie na ucztę!
Mam podejrzenie, że ekipa Bistro Eden, zapaleni miłośnicy roślin, znawcy trendów i porządnej kuchni, postawią na sezonowość. Już niedługo powinni więc zaskoczyć nas menu w nowej, jesiennej odsłonie. Mam nadzieję, że tak właśnie będzie i już nie mogę się doczekać! Może nie jest to miejsce na codzienny obiad, ale też ceny nie powalają, a że składniki są przeróżne i przedziwne, to też szczególnie nie zaskakują. Raz na jakiś czas z pewnością warto sobie pozwolić na taką ucztę. To co, widzimy się w szklarni?
Balmas
Freelancerka, ewentualnie bezrobotna. Trochę etnograf, trochę fotograf. Wolny czas najczęściej spędza w Photoshopie lub Lightroomie. Celem jej życia jest zjechanie świata, ze szczególnym uwzględnieniem krajów gdzie karmią tacosami. Szanuje szyderę i minigolfa. Jak dorośnie założy hostel i knajpę. Prowadzi bloga, żeby dostać do testów elektryczną deskorolkę.
Podobne posty
4 marca 2017
Urodziny Zomato w Jackpot
22 stycznia 2017
Burakowska 14 – Street food w wersji zimowej
30 października 2016