Festiwal Tauron Nowa Muzyka odbywa się w śląskiej metropolii już od dwunastu lat, zbierając fanów okołoelektronicznych klimatów. Osobiście jestem wielką fanką tego przedsięwzięcia, więc w tym roku zakupiłam swój karnet po raz piąty. Mogę bez wahania stwierdzić, że jest to mój zdecydowanie ulubiony festiwal i wszystkim wam go polecam.

Kiedy na Taurona jechałam po raz pierwszy odbywał się w położonym na uboczu Szybie Wilsona. Pamiętam, że powrót autobusem to była prawdziwa przygoda, bo tysiące osób chciał o wrócić do centrum dokładnie w tym samym momencie. Pamiętam niewyobrażalny upał i duchotę w pozbawionej klimatyzacji i jakiegokolwiek przewiewu postindustrialnej przestrzeni. Pamiętam też, że koncert brytyjskiego Lamb był absolutnie cudowny. Wiedziałam, że na ten festiwal jeszcze wrócę.

 

Festiwalowe miasto

Od kilku lat Tauron odbywa się na zrewitalizowanym terenie Muzeum Śląskiego. Obszar festiwalu z roku na rok ewoluuje i zmienia się na lepsze. Scena główna przeniosła się do Międzynarodowego Centrum Kongresowego, a w tym roku w budynku pojawiła się jeszcze jedna – T-Mobile Electronic Beats Stage, na której wystąpili niektórzy z naszych faworytów jak Christian Loffler czy Gold Panda. Hint festiwalowy jest taki, że w tym budynku znajdziecie łazienki z prawdziwego zdarzenia. Możliwość rezygnacji z wątpliwej przyjemności jaką jest wizyta w toi toiu sprawia, że warto się specjalnie przejść kawałek dalej 😉


Na teren festiwalu można się łatwo dostać z centrum miasta nawet piechotą. Jeśli jednak nie jesteście fanami pieszych przechadzek, to możecie skorzystać z darmowej linii S1. Łączy ona nie tylko centrum z Muzeum Śląskim czy Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia, gdzie odbywają się koncerty otwarcia i zamknięcia, ale również pole namiotowe czy Fabrykę Porcelany.

 

Nie tylko muzyka

Oczywiście koncerty są najważniejsze, ale organizatorzy zadbali o to, żeby uczestnicy festiwalu nie nudzili się także w ciągu dnia. Oferta wydarzeń towarzyszących była w tym roku naprawdę szeroka, a co najważniejsze darmowa (albo prawie). Festiwalowiczom z zacięciem turystycznym umożliwiono na przykład zwiedzanie Muzeum Śląska za symboliczną złotówkę. Przyznam, że do tej pory nigdy nie byłam tam turystycznie, zawsze tylko przechadzałam się od sceny do sceny, podziwiając industrialna architekturę z zewnątrz. Porządne zwiedzenie tego miejsca jest zdecydowanie warte polecenia, więc koniecznie zorientujcie się w temacie w przyszłym roku.

W sobotę zwiedzać można było też Fabrykę Porcelany, gdzie odbywały się też dodatkowe darmowe koncerty. Mimo rzeszy zainteresowanych, udało mi się załapać na jedną z trzech wycieczek. Oczekując na swoją kolej, można było zaspokoić głód, zajadając się frykasami przygotowanymi przez Prodiż w ramach zorganizowanego specjalnie dla uczestników festiwalu brunchu. Niestety wbrew informacjom z internetów, śniadanie wydawali tylko do 12, jeśli więc marzyliście o jajkach o 14 musieliście obejść się smakiem. Albo tak jak ja, po prostu zamówić pizzę 😉


A co jeśli chcielibyście coś pozwiedzać, ale na słowo „industrial” macie reakcję alergiczną? W tym roku organizatorzy pomyśleli też o takich jednostkach. W sobotę odbyły się cztery tury spacerów turystycznych po katowickiej modernie. O budynkach z lat 30. opowiadali po polsku i angielsku autorzy „Spacerownika po katowickiej modernie”. Ja na spacer się nie załapałam, ale będę śledzić turystyczne propozycje twórców festiwalu podczas kolejnej edycji (no bo przecież będę!).

 

„Moja muzyka to ja”

… jak śpiewała Zdzisława Sośnicka. A muzyki na Tauronie nie brakuje. Podczas dwóch głównych dni festiwalu na siedmiu scenach zaprezentowało się kilkudziesięciu artystów reprezentujących przeróżne gatunki i wpływy muzyczne. Pierwszego dnia w naszym plebiscycie zajebistości zdecydowanie wygrało prezentujące się na Carbon Stage Romare. Trochę liczyłam na Cat Power, ale jej solowe wystąpienie było co najwyżej poprawne. Głos doskonały, ale po trzeciej piosence, która brzmiała jak dwie poprzednie uznałam, że można festiwalowy czas spożytkować lepiej.


Drugiego dnia mój grafik był zdecydowanie bardziej napięty niż w piątek, za to koncerty rozkładały się między dwie sceny w budynku Międzynarodowego Centrum Kongresowego, więc przynajmniej nie trzeba było daleko biegać. No i był czas na ogarnięcie stylówy, czyli zmywalnych tatuaży i tony brokatu w strefie WOMEX promujących nadchodzące World Music Expo. Tego dnia największym rozczarowaniem okazała się gwiazda, na którą liczyli wszyscy – Roisin powinna rozważyć karierę jutuberki, bo bardziej niż śpiewanie interesowało ją prezentowanie publiczności zestawu nowych ciuszków. Cichym zwycięzcą dnia okazał się Christian Loffler występujący z wokalistką. Mało kto ich znał, a zaczarowali wszystkich niedowiarków. Dobrą robotę wykonali też Gold Panda i RY X, a Hercules&Love Affair rozruszali nieco znudzoną po występie Roisin, publiczność. A to wszystko pozamiatał SOHN dając najlepszy koncert wieczoru. Chociaż to akurat nie było wielkim zaskoczeniem, bo ten gość to klasa.


Do tego wszystkiego genialny koncert otwarcia The Cinematic Orchestra, których chciałam usłyszeć na żywo już od dawna. Od samego początku poszli grubo, bo zaczęli od mojego ulubionego utworu „Man with a movie camera” i już wiedziałam, że będzie doskonale. Nie zawiedli do samego końca. Saksofonista i perkusista dawali czadu, a wokalistka Tawiah czarowała równocześnie delikatnym i niesamowicie silnym wokalem. Magia! Idźcie na nich koniecznie przy następnej nadarzającej się okazji.

Z koncertu zamknięcia w tym roku zrezygnowałam, ale William Basinski w towarzystwie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia to na pewno będzie klasa w czystej postaci. Zresztą sam budynek NOSPR robi świetne wrażenie. Sala koncertowa jest wizualnie efektowna, klimatyczna i doskonale nagłośniona. To, w jaki sposób rozchodzi się tam dźwięk, to źródło prawdziwej przyjemności. Sami członkowie Cinematic Orchestra stwierdzili, że z tej przestrzeni powinniśmy być dumni.

Nawet jeśli nie idziecie na koncert zamknięcia, możecie kontynuować muzyczny weekend. Wpadnijcie do Parku Boguckiego posłuchać ambientu i poczillować na trawie. My właśnie tam zmierzamy, żeby zdążyć na Bartosza Kruczyńskiego i Botanicę.

 

Naszym zdaniem

Tauron Nowa Muzyka to zdecydowanie mój ulubiony festiwal. I to nie tylko w Polsce (na drugim miejscu mojej subiektywnej listy jest słowacka Pohoda). Teren Muzeum Śląskiego na czas trwania wydarzenia przemienia się w sprawną festiwalową maszynę z food truckowym zapleczem gastronomicznym, wartymi Instagrama atrakcjami wizualnymi, strefą dla dzieci czy kuszącą do wydawania hajsu strefą dizajnu Bazar chociaż w tym roku Bazar wypadł słabiutko, zamiast dizajnerskich stoisk z gadżetami, był tam tylko wielki ciuchland). No a muzycznie Tauron jest prawdziwą perełką. Co roku trafiam tam na wykonawców, których nie znałam, a których twórczość w stuprocentach do mnie przemawia. Kilka lat temu przypadkiem odkryłam tak Mooryca, w tym roku Christiana Lofflera. Z niecierpliwością czekam na muzyczne znaleziska, których dokonam podczas kolejnych edycji. I wam polecam się wybrać. Może spotkamy się pod którąś sceną 😉