Ci bardziej wtajemniczeni mogą kojarzyć pracownię Andrzeja Urbanowicza i przestrzeń różnorakich sytuacji kulturowych na ulicy Piastowskiej 1 w Katowicach. W kamienicy typu rakieta znajdziecie miejsce, w którym od ponad 55 lat funkcjonuje niezwykła przestrzeń artystyczna. To tu odbywały się pierwsze medytacje Zen w Polsce, tu zawitał Allan Ginsberg, a także znany ze swej niechęci do podróży Zdzisław Beksiński.
Zapraszamy na gościnny wpis autorstwa Katji JPG – mistrzyni poetyckich metafor i porównań, wożącej się po Polsce bywalczyni miejsc dziwnych, dziwniejszych i najdziwniejszych, rysowniczki szopów i lisów, fanki wszystkiego co ma związek z DYI (jej mieszkanie to szok dla mózgu!)
Piastowska to moja katowicka szkatułka z bakaliami (nie jakaś tam mieszanka studencka z dyskontu typu owad, ale raczej nerkowce chaosu, ezoteryczne pistacje i brazylijskie orzechy zen), pokój życzeń, strych pełen zakamarków, a przede wszystkim miejsce o niezwykłej aurze. Choć nie dla wszystkich. O historii tego miejsca warto wiedzieć tyle, że podejście „na pałę” i „jakoś to będzie” nie wchodzi w grę (nawet jeżeli trafisz tam z przypadku, to przygotujesz się przed kolejną wizytą – wiem co mówię :D).
Dla poszukujących odsyłam nie tylko do Google, choć wujek łyknie słowa kluczowe: Urszula Broll, Andrzej Urbanowicz, grupa Oneiron, Hans Bellmer, ale ostrzegam to punkt wyjścia do studni bez dna i przebogatej kultury oraz dziejów Śląska. Całkiem dobra nauczka, dla takich ignorantów jak ja, wcześniej nieobytych z tą częścią pępkowego-polskiego świata.
Dzieje się!
W niedzielę „po-tauronową” (chronologicznie dla wielu czas między kacem-mordercą, a poniedziałkiem, który chciałby być piątkiem) miałam okazję wziąć udział w wernisażu kameralnej wystawy prac Andrzeja Urbanowicza. Opiekunem, dobrym duchem i klucznikiem jest tutaj Małgorzata Borowska-Urbanowicz, artystka i żona Andrzeja, która nie tylko chętnie opowiada o jego twórczości, życiu i ludziach tworzących Piastowską, ale pokaże też balkon utalentowanej botanicznie sąsiadki-seniorki pani Sabiny (w tym roku stanęła z nią w szranki, przez co po balkonie Gosi pnie się, jak szalona, fasola, cytrynowo pachnie geranium i tłoczą niezliczone sadzonki oraz rośliny) i podpowie gdzie w okolicy znajduje się sklep ze zdrową żywnością. Dzięki Gosi wciąż jest to miejsce otwarte na różnorodne sytuacje i koncepcje.
Większość ludzi trafiających tu po raz pierwszy dostaje chwilowego oczopląsu lub zeza rozbieżnego, bo w każdym kącie czai się coś osobliwego: gigantyczny portret Hansa Bellmera z jego małym bratem, liczne prace Andrzeja Urbanowicza (np. „Lilith rozkłada nogi” czyli psychodeliczny pop-art leczący impotencję), manekin w kolorze ultramaryny prezentujący, swymi nieruchomymi i nie-tyjącymi pośladkami, majtki z Sosnowca czy ogródkowy krasnal czający się za łóżkiem. Nad tym wszystkim czuwa „Wielka pizda szczająca na świat”, która widziała tu już większość wydarzeń artystycznych, ale co o nich myśli? Tego nie wiem.
Ale co się dzieje?
Trzeba przyznać, że jest to przestrzeń, która nie poddaje się żadnej kategorii, balansując gdzieś pomiędzy granicami, przyciągająca skrajne osobowości, choć połączone wspólnym mianownikiem. Tak też było w czasie mojej ostatniej wizyty, gdzie wernisaż prac połączony był z projekcją krótkiego filmu-obrazu dokumentującego duchowo-turystyczną podróż dwóch chłopaków i zakończony występem zakapturzonego i mrocznego Gaap Kvlta. Co ich łączy? Zapewne kogoś z obecnych nurtowało to pytanie, niczym niesklasyfikowane pod kątem kształtu płaskorzeźby z katowickiej galerii BWA (z oddali i przy moich rzucających się w oczy, ubytkach wzroku, trudne do zdefiniowania o 2 w nocy czasu miejscowego). Ale ja poddałam się aurze miejsca i chwili, dlatego każda składowa tej sytuacji usatysfakcjonowała mnie (a to rzadkość w niedzielę wieczorem, kiedy wiadomo, humor popsuty). Plus, taki bonusik, nie lękam się już krasnali z ogródka.
A jak już się wkręcicie w temat, to możecie skoczyć do „Złotego Osła” by przy dobrym jedzeniu (doceniane i chwalone) popatrzeć sobie na wnętrze ozdobione przez Andrzeja Urbanowicza. Już za 12,90 PLN za zestaw obiadowy i bar sałatkowy bez ograniczeń (również wiekowych). O ile niestraszne Wam kolejki. Warto.
Tekst: KatjaJpg
Konsultacja merytoryczna: Maciej Maćkowski
Wybaczcie, że zdjęcia wyglądają jak z kalkulatora, ale telefony i ciemne przestrzenie rządzą się swoimi prawami.
Balmas
Freelancerka, ewentualnie bezrobotna. Trochę etnograf, trochę fotograf. Wolny czas najczęściej spędza w Photoshopie lub Lightroomie. Celem jej życia jest zjechanie świata, ze szczególnym uwzględnieniem krajów gdzie karmią tacosami. Szanuje szyderę i minigolfa. Jak dorośnie założy hostel i knajpę. Prowadzi bloga, żeby dostać do testów elektryczną deskorolkę.
Podobne posty
6 października 2017
Galeria Zdzisława Beksińskiego w Sanoku
27 lipca 2017
Jedziemy w Polskę: Katowice
25 lipca 2017