Pewnie nie raz zdarzyło wam się lecieć na wakacje z kilkugodzinną przesiadką, podczas której nie wiadomo co ze sobą robić. Tak też miała wyglądać nasza sierpniowa podróż na Wyspy Owcze. Wylot z Warszawy, kilka godzin nocnego koczowania na lotnisku w Kopenhadze i wylot skoro świt na Vagar. W drodze powrotnej ta sama akcja. Po szybkim przeliczeniu hajsu na koncie i uczestniczek wycieczki, które nigdy nie były w stolicy Danii (4 na 5) uznałyśmy, że zamiast jęczeć że przesiadka taka długa, przedłużymy sobie wakacje i ponarzekamy na to, że czasu w Kopenhadze zbyt mało! Tym sposobem zyskałyśmy półtora dnia na intensywne zwiedzanie i jeszcze bardziej intensywne spożywanie piwa Mikkeller.

Z tego mini przewodnika (mini pod względem liczby atrakcji, nie ilości słów, nie oszukujmy się) dowiecie się gdzie na lotnisku zostawić bagaż, ile kosztuje nocleg w Kopenhadze, co koniecznie trzeba zobaczyć, a co lepiej sobie darować, no i oczywiście gdzie zjeść i napić się piwka. Najlepiej tak, żeby nie zbankrutować.

 

 

Pozbądź się bagażu!

Pierwszy przystanek na naszej wycieczce to przechowalnia bagażu na kopenhaskim lotnisku. Skrytki znajdziecie na parkingu samochodowym P4 (musicie wyjść z budynku lotniska). Najlepiej od razu idźcie do tych w głębi budynku. Te bliżej wejścia nie działały. Nam cały majdan udało się ułożyć w tetris i upchnąć w największej dostępnej szafce (a może w dwóch? już nie pamiętam!). Za 100 DKK, czyli niecałe 60 PLN, możecie zostawić bagaż na 24 godziny. Akcja najbardziej opłaca się więc podróżującym w kilka osób.

 

 

Jak dojechać z lotniska do centrum Kopenhagi?

Kopenhaga jest świetnie skomunikowana. Z lotniska do centrum miasta dojedziecie metrem w 15 minut. My chciałyśmy sporo zobaczyć, więc zdecydowałyśmy się na bilety dobowe. Kosztują 80 DKK, czyli ok. 46 PLN i można na nich przejechać calusieńkie miasto. Obejmują wszystkie środki transportu, co okazało się użyteczne, bo żeby zobaczyć wszystko co chciałyśmy, dwa razy musiałyśmy skorzystać z autobusu. Bilety kupicie wychodząc z lotniska. Zresztą stacja metra też jest połączona z budynkiem lotniska i dobrze oznaczona.

 

Najdroższy element układanki, czyli nocleg

Jeśli nie musisz nocować w Kopenhadze to tego nie rób. Wchodząc na strony hosteli uświadomisz sobie, że Skandynawia naprawdę nie jest destynacją dla nędzarzy. Możliwości noclegowych w Kopenhadze jest sporo, ale większość w podobnej, mało atrakcyjnej, cenie. Na Booking.com i Hostel World widziałam co prawda kilka nieco tańszych opcji, ale te porezerwowane były z dużym wyprzedzeniem. My ostatecznie pierwszą noc przekoczowałyśmy na lotnisku (musicie się liczyć ze spaniem na podłodze, bo ławek, na których można się położyć praktycznie nie ma). Nie był to nasz pierwszy raz, i za pewne nie ostatni, ale ta noc tak nas wymęczyła, że w drodze powrotnej postanowiłyśmy szarpnąć się na hostel. Stanęło na potężnym, kilkupiętrowym hostelu Generator położonym w dobrym miejscu, schludnym, z łazienką w pokoju. Przestrzeń przy recepcji jest świetnie urządzona i to pewnie podbija cenę, ale że my nie miałyśmy czasu się tam kręcić, to wydatek rzędu 250 DKK, czyli 143 PLN zabolał nas w dusze. Warto dodać, że to cena za pokój ośmioosobowy, bez śniadania. Jedyny plus jest taki, że w cenę wliczona jest pościel, a to ponoć jest w Danii rzadkością.

 

Do odhaczenia

Każde miasto ma swoje punkty, które wypada zobaczyć. W przypadku Kopenhagi na pewno jest to Nyhavn, czyli pocztówkowa ulica nad kanałem z charakterystycznymi kolorowymi kamienicami. Zobaczyć na pewno warto, ale odradzałabym zasiadanie w tam knajpie. Typowe Krakowskie Przedmieście z adekwatnymi cenami, ale też mocno turystycznym klimatem. Atrakcją, którą z powodzeniem możecie sobie darować jest natomiast pomnik Syreny. Ani to ładne ani to ciekawe. A tłumy ludzi walą z każdej strony. My zerknęłyśmy, ale szybko zmyłyśmy się do pobliskiego baru w porcie – Toldboden. Syrenie nawet zdjęć mi się nie chciało robić, wolałam „drucianego ziomka” obok baru. Sam bar też polecam. Pyszna IPA podawana w słoikach, industrialno-steampunkowy design na zewnątrz i portowy klimat wewnątrz.

 

 

Szlajając się po starym mieście wpadnijcie też do eleganckiej kawiarni Cafe Norden. Jest drożej niż w innych kawiarniach (taki odpowiednik naszego Cafe Bristol), ale warto zajrzeć dla pięknego wnętrza lub żeby po prostu posiedzieć przy oknie i pogapić się na świetnie ubranych Duńczyków. Podobno miejsce to słynie z super smacznych zestawów śniadaniowych, ale nas na takie ekstrawagancje nie było już na koniec wakacji stać 😉

 

 

Christiania? Jestem na to za stara!

Muszę przyznać, że wrażenia nie zrobiła na nas też Christiania, czyli wolne miasto założone w latach 70. przez zjaranych hippisów. Teraz hippisi już są grzeczni i płacą podatki, a głównym celem turystycznych wypraw na dzielnię jest kupienie marihuaniny lub haszu sprzedawanych bez krępacji na ulicy. Klimat jednak panuje tam żaden. Trochę squat, a trochę komercha. Z atrakcji jest tu sporo street artu, ulica przystrojona lampionami oraz panowie z innego wymiaru siedzący w śmietniku. Ale nic wam z tego nie pokażę, bo nie wolno robić zdjęć. Nam najbardziej podobało się to co poza „głównym placem” – drewniane domki, kolorowe galerie sztuki i buddyjska stupa. Głównie dlatego, że te elementy kompletnie nie pasowały do reszty burdelu.

 

Marzenie botanika!

Jeśli czytaliście moje poprzednie miejskie przewodniki, to pewnie zauważyliście, że jestem fanką szlajania się po ogrodach botanicznych. A zwłaszcza szklarniach. Też tak macie? No to Kopenhaga jest miastem dla was! Ich szklarnia jest epickim sztosem. Okrągła szklana konstrukcja robi wrażenie w środku i na zewnątrz. Osobiście, odkąd wypatrzyłam kopenhaski botanik na Instagramie, marzyłam o zobaczeniu okrągłych metalowych schodów jak na wieżę księżniczki. Wewnątrz szklarni wyglądają jak wejście do zaczarowanego ogrodu! Bilet wstępu kosztuje 60 DKK, czyli ok. 34 PLN, w tym macie wejście do krainy palm, kaktusów i innych dżunglowych koleżków oraz do motylarni (tu trzeba odstać chwilę w kolejce, bo ograniczona ilość osób może przebywać w środku równocześnie). Co ważne, sam teren ogrodu botanicznego dostępny jest dla wszystkich za darmo. Możecie więc śmiało zaplanować spacer wśród zieleni. W słoneczne dni polecam rozrywkę typu wylegiwanie się na trawniku, ewentualnie, jeśli tak jak my, mentalnie macie 5 lat, turlanie się w dół trawiastych pagórków!

 

 

Glyptotek – najładniejsze muzeum świata

Niekwestionowanym zwycięzcą jeśli chodzi o atrakcje Kopenhagi jest natomiast muzeum sztuki Glyptoteket założone na koniec XIX wieku przez syna Carlsberga. Tego Carlsberga 😉 Większą część zbiorów stanowi średniowieczna sztuka grecka i rzymska, ale znajdziecie tu też dzieła klasyków takich jak Monet, Rousseau, Courbet, Cézanne czy Degas. Nie brzmi specjalnie interesująco? Największą zaletą Glyptoteki nie jest to, co tam pokazują, tylko jak. Okazuje się, że wystarczy średniowieczne rzeźby pokazać na tle ścian w intensywnych kolorach, zamiast w nudnych białych pomieszczeniach, a nabierają nowego znaczenia! Wartością dodaną muzeum jest też zlokalizowany na środku zimowy ogród ze szklaną kopułą. Interesująco pokazana sztuka i plamy? Ja niczego więcej od życia nie potrzebuję! A jeśli wy potrzebujecie więcej rozrywek, to możecie tak jak moje współtowarzyszki zapoznać się z muzealnymi zbiorami rozwiązując przeznaczone dla dzieci zagadki 😉

 

A teraz najważniejsze. Muzeum działa we wszystkie dni, oprócz poniedziałków. Bilety kosztują 115 DKK, czyli ok. 67 PLN. Nie jest to tania impreza, więc… idźcie tam we wtorek! Wtedy wejście jest darmowe. Jakbym mieszkała w Kopenhadze, to chodziłabym tam co tydzień. To najlepsze muzeum w jakim byłam!

 

 

Street Foodowy raj

Z Kopenhagi głodni nie wyjedziecie. Na każdym rogu czai się tu jakiś street foodowy market pełen budek serwujących dania z całego świata albo hala pełna sklepików i mini restauracji. Ja jestem fanką takich rozwiązań, bo zdecydowanie ułatwiają stołowanie się w grupie. Każdy kupuje sobie to, na co ma ochotę, a na koniec spotykamy się przy wspólnym stole. Daje to też szansę na spróbowanie wielu różnych rzeczy. My na pierwszy taki bazar natknęłyśmy się przypadkiem już na samym początku wycieczki. Wypełzłyśmy z metra a naszym oczom ukazała się industrialna hala Torvehallerne KPH pełna jedzonka i doskonale zaopatrzona w lokalne piwka. Od razu skojarzyła nam się z warszawską Halą Gwardii, gdzie też można i zjeść i zrobić zakupy. Skusiłyśmy się na typowe duńskie kanapki Smørrebrød. Lepiej wyglądały niż smakowały, ale skutecznie zwalczyły głód.

 

 

Kolejny posiłek też spożywałyśmy na ulicy. Tym razem na odpowiedniku Nocnego Marketu zwanym Broens Gadekøkken. W lecie jest tu mnóstwo stolików i stoisk z jedzeniem. W zimie przestrzeń przemienia się w lodowisko. Ale jeśli szukacie miejsca z klimatem to zdecydowanie lepiej wsiąść w autobus i pojechać na zadupie do artystyczno-jedzeniowego zagłębia Reffen. W industrialnych kontenerach kupicie lokalną ceramikę czy szkło, ale też dobrze zjecie, poopalacie się na leżakach i napijecie się piwa. A wszystko to w przestrzeni dawnego portu.

 

 

Akurat nam trafiła się urocza pogoda z ostrym deszczem i urywającym łeb wiatrem, więc schronienia szukałyśmy w budynku Mikkellera. W otoczeniu beczek (zdaje się, że tam odbywa się też produkcja) spróbujecie wielu pysznych piw z kija, ale też dobrze zjecie. My zamówiłyśmy deskę przysmaków do piwa i o dziwo we trzy nieźle się jej zawartością nażarłyśmy. A do tego wszystko było mega pyszne. Zdecydowanie polecam!

Ważne są te miejscówki, których jeszcze nie znamy

Kopenhaga to super miasto, a półtora dnia wystarczy tylko na to, by narobić sobie apetytu na kolejne wizyty. Z mojej turystycznej „listy zadań” udało nam się odhaczyć raptem kilka pozycji, a drugie tyle czeka na lepsze czasy a.k.a. dłuższe wakacje. Ja bardzo chciałam zrobić tour śladem współczesnej architektury i designu, do czego natchnął mnie odcinek Netflixowskiego doc serialu „Abstract” z architektem Bjarke Ingelsem w roli głównej. Z przedstawionych tam projektów udało mi się odwiedzić tylko jego pierwszy – Maritime Youth Hostel. Następnym razem muszę nadrobić pozostałe!

 

 

Jeśli wasza wycieczka do Kopenhagi jest dłuższa, podrzucam listę „zapasowych miejsc”. Koniecznie dajcie znać jeśli czegoś jeszcze na niej brakuje.

 

 

A na koniec mapka, którą przygotowałam przed wyjazdem. Znajdziecie tam to, co opisałam w poście i to, co wy mi musicie opisać, bo ja nie widziałam 😉