W Warszawie znajduje się ponad cztery tysiące restauracji. Nawet gdybyśmy stołowali się na mieście codziennie, odwiedzenie wszystkich zajęłoby około 11 lat. I to zakładając, że za każdym razem wybieralibyśmy inne miejsce. A co z tymi, do których lubimy wracać?
Przyznam od razu, że ja sam mało mam takich restauracji. Nawet gdy spodoba mi się jakieś miejsce i ułożę je w związku z tym w szufladce „sprawdzone”, to i tak mam świadomość, że znajdę się tam po raz kolejny dopiero, gdy będę chciał je komuś pokazać. Tak to zazwyczaj wygląda. Z Krakenem jest jednak trochę inaczej.
Kraken Rum Bar
Knajpa mieści się przy ulicy Poznańskiej 12, w samym centrum Warszawy. Sześć dni w tygodniu lokal otwarty jest od 12:00 do 4:00 rano. Jedynie w niedzielę zamknięcie następuje o północy. Chociaż przyznam, że różnie to bywa i w ostatnią sobotę zostaliśmy sympatycznie, nie powiem, ale jednak wyproszeni, o 2:40.
Jedzenie to bez wątpienia jeden z powodów, dla których należy Krakena odwiedzić. Oczywiście jeśli lubicie owoce morza. Nazwa nie jest bowiem przypadkowa, a kraken, jeśli nie słyszeliście to legendarny stwór morski, którym prawdopodobnie jest po prostu kałamarnica olbrzymia. Największy, odnotowany okaz miał długość 18 metrów (sic!). Ot taka ciekawostka. W menu Krakena znajdziemy zatem między innymi zupę rybną, mule, kalmary, sardynki czy mój ulubiony sea food mix. Nie do końca szanuję za to pozycje takie jak kurczak teriyaki czy Philly Cheese Steak. I nie ze względu na smak. Moim zdaniem są po prostu nadmiarowe. Jedzenie jest bowiem kapitalne.
Nie oszukujmy się jednak, jedzenie w tym miejscu to oczywiście nie wszystko. I nawet jeśli trafiamy tutaj mocno zawiani, to i tak zazwyczaj zdecydujemy się na kolejne piwo lub drinka. Moja najbardziej spektakularna wizyta w Krakenie, miała miejsce jakiś miesiąc temu. Umówiliśmy się z kumpelą w Spiskowcach Rozkoszy. W pewnym momencie uznaliśmy, że miło byłoby zmienić otoczenie. Padło na Krakena. Gdy byliśmy już prawie na miejscu, Ola stanęła nagle, schyliła się i i machając wesoło dwoma banknotami o łącznym nominale 300 złotych, rzuciła z uśmiechem – Patrz co znalazłam! Idziemy to opić! – Poczekaliśmy jeszcze chwilę czy nikt nie będzie szukał zguby, ale niewielka była na to szansa. Niestety i tak wszystkie pieniądze padły jakiś czas potem łupem morskiego potwora. Ledwo zostało jej parę groszy na taksówkę.
Moim faworytem jeśli chodzi o drinki jest Daiquiri, czyli ulubiony, obok mojito, napój Ernesta Hemingwaya. Powiem zupełnie szczerze, że smakowało mi bardziej, niż to które miałem okazję sączyć w Hawanie, siedząc w El Floridicie, w towarzystwie pomnika pisarza. W Krakenie znajdziecie też ogromny wybór rumu. W końcu nazwa zobowiązuje. Moim faworytem, z dostępnego na miejscu ulubionego trunku marynarzy, jest Plantation Rum Pineapple. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to do piwa. Gdyby w Krakenie pojawiły się polskie piwa kraftowe, to żadnych zastrzeżeń już nie śmiałbym mieć. A taki np. Zissou z Innych Beczek pasowałby do tego miejsca idealnie.
Naszym zdaniem
Podobno mężczyzna kocha wtedy gdy niezależnie od tego czy jest trzeźwy czy pijany, dzwoni do tej samej kobiety. Mój autopilot, gdy późnym wieczorem czuję już nieznośną lekkość butów, kieruje mnie najczęściej do Krakena.
mięta
Smutny człowiek z poczuciem humoru. Chciał zostać muzykiem ale ze względu na brak talentu zajął się informatyką. Jak mu źle wyje do księżyca, na którym kiedyś chciałby stanąć. Certyfikowany operator bezzałogowych statków powietrznych. Czeka aż ludzie nauczą się latać. Zmuszony do zrezygnowania z aktywności sportowych ze względu na problemy z kręgosłupem. Miłośnik słabego filmu, jeszcze gorszej muzyki I twórczości, delikatnie ujmując, żenującej. Wesoły I uśmiechnięty. Do rany przyłóż.
Podobne posty
26 października 2017
Gdzie na piwo kraftowe w Warszawie – Chmielarnia na Twardej
2 marca 2017
Ćma – jedzenie całą dobę w Hali Koszyki
22 stycznia 2017