Co robić na Kubie? Opcji jest mnóstwo. Można się wylegiwać na plaży w jednym z ośrodków na Cayo Coco, można poszukiwać śladów po Hemingwayu, można zjechać najciekawsze miejscowości i podziwiać cuda natury. A jeśli już zaliczycie wszystkie lądowe atrakcje i wciąż wam mało, wsiadajcie na pokład jachtu czy katamaranu i wyruszajcie w morze! O tym jak zorganizować sobie kubański rejs w gościnnym poście opowiada Tata Balmas.

 

 

Ten wpis jest drugą częścią tekstu stworzonego przez tatę Balmasa, koniecznie zajrzyjcie więc do części pierwszej, gdzie opisywał lądową część wyprawy na Kubę. Znajdziecie tam garść przydatnych informacji praktycznych, wskazówki turystyczne i podpowiedzi gdzie najlepiej zjeść, a gdzie posłuchać muzyki.

 

Etap II – Rejs

Naszą przygodę pod żaglami rozpoczęliśmy w marinie leżącej przy ulicy Calle 35 s/n e/ 6 y 8, Punta Gorda, w zatoce Bahí­a de Cienfuegos, w mieście Cienfuegos. Miasto położone na południowym wybrzeżu Kuby, około 250km od Hawany nad Zatoką Cienfuegos, liczy ok. 150 tys. mieszkańców i jest nazywane Perłą Południa. W języku Cervantesa Cienfuegos dosłownie oznacza „sto ogni”.

Nasz katamaran o wdzięcznym imieniu „Marlene” rezerwowaliśmy jeszcze z Polski poprzez firmę ALBERAN Yacht Charter in Spain & Cuba. Jako ważną ciekawostkę podam, że osoby zainteresowane rejsem, a niekoniecznie związane z żeglarstwem na co dzień, mają możliwość wykupienia rejsu wraz z załogą i sternikiem. Z mariny Punta Gorda na naszych oczach wypłynęły 3 potężne, 24 osobowe katamarany – w tym Lagoon 620. Jednostki są nowiutkie, błyszczące chromem i lakierem, posiadają kilkanaście „wypasionych” 2-osobowych kabin oraz załogę wraz ze sternikiem, kukiem, etc. Rejs takim cudeńkiem zaczyna się od wypasionej, suto zakrapianej kolacji na rufie po której turyści udają się na zasłużony odpoczynek, zaś katamaran nocą wyrusza w rejs. Zainteresowani mogą szukać dalszych informacji na stronie Dream Yacht Charter.

 

 

Cóż, po tym jak naoglądaliśmy się nowiutkiej „620-stki” ciężko było nam wejść na pokład naszej skromnej 380-tki, w której drzwi lodówki ledwo się domykały, a bulaje dziobowe messy oraz dziobowe na pływakach przeciekały przy każdej większej fali. Niestety cena robi swoje – za katamaran tej klasy (rocznik 2009-10) zapłacicie 4.000€ wraz z wliczonym już podatkiem żeglugowym – 12CUC /osoby – podczas gdy za katamaran Lagoon 40.0 lub 40.5 (rocznik 2015) trzeba wybulić 7.000 „Jurków” lub lepiej.

 

Zaprowiantowanie

Najlepszą formą zaprowiantowania się na rejs jest sporządzenie listy artykułów i ich zamówienie bezpośrednio podczas rezerwacji jachtu. My poszliśmy inną drogą – zakupy we własnym zakresie – i nie obyło się bez rozczarowań. Wprawdzie na terenie mariny jest jeden sklep (nieźle zaopatrzony), ale owoce czy świeże warzywa pozostały tylko w sferze marzeń. Psss – nie mówcie nikomu, ale przy odrobinie humoru, osobistego czaru i szeleszczących banknotów udaje się dostać trochę tych dóbr spod lady.

W rejonie Karaibów wieje zawsze

Pytanie tylko jak mocno i z jakiego kursu. My mieliśmy połowiczne szczęście i w kierunku wysp Cayo Largo przywiał nam ostry baksztag między 19-22kts, a następnie fordewind  26kts – tak, że większość trasy przelecieliśmy „na motyla”.

Odległość od Cienfuegos do Cayo Largo wynosi około 80NM i czas się nieco dłuży, dlatego też, a może bardziej z powodu wzmagającego wiatru, postanowiliśmy po 30NM schronić się za wyspą z latarnią morską. Pomysł okazał się bardzo trafny, gdyż nocą siła wiatru osiągnęła 40kts i pomimo, że staliśmy na kotwicy niektórzy członkowie załogi byli zmuszeni „oddać hołd Neptunowi”. Następnego ranka wznowiliśmy nasze zmagania i przy wietrze 30-31kts pożeglowaliśmy do celu, do którego zawinęliśmy późnym wieczorem (ok. 50NM żeglugi).

Cayo Largo – Marina Puerto Sol

W związku z tym, że na wyspie znajduje się wyłącznie marina, pas startowy (przez płot z mariną) oraz kilka ośrodków wczasowych, postanowiliśmy kotwiczyć na dziko w pobliżu pięknych plaż o białym piasku i płytkiej niesamowicie lazurowej wodzie. Kilka dni oddawaliśmy się zatem błogiemu lenistwu, pływając wokół jachtu, leżakując na plaży (do której można dopłynąć wpław lub pontonem) i snurkując na okolicznych rafach.

Fauna raf morza karaibskiego nie jest może tak bogata jak ta znana z Morza Czerwonego czy okolic Tajlandii, ale w moim przypadku już pierwsze zejście pod wodę zaowocowało spotkaniem rekina, płaszczki, dużej czarnej manty oraz żółwia – pomijam oczywiście milczeniem liczne drapieżne barakudy oraz niezliczone kolorowe rybki. Nie obyło się bez przygód, gdyż zaaferowany „polowaniem” (z kamerą) na żółwia nie zauważyłem, iż opłynąłem rafę dookoła i dostałem się w obszar oddziaływania fal, które prawdopodobnie z wielką i nieskrywaną przyjemnością mnie na wspomnianą rafę „wsadziły”. Zejście (w płetwach) nie należało do łatwych i kosztowało masę zadrapań, kilka skaleczeń oraz mnóstwo straconego czasu – uważajcie przy snorkelingu.

Warte uwagi są okoliczne małe wysepki. Pierwsza perełka to wyspa iguan, otoczona szerokim pasem bardzo płytkiej wody, gdzie na brzegu dosłownie roi się od przyjaźnie nastawionych jaszczurów. Warto zahaczyć też o wyspę żółwi, gdzie przy odrobinie szczęścia i łagodnej fali spotkacie w wodzie wiele z tych stworzeń.

Do mariny Puerto Sol weszliśmy ostatniego dnia przed rejsem powrotnym, żeby uzupełnić zapasy wody pitnej i żywności. Paliwa było w bród, gdyż ku wielkiemu zdumieniu nasz katamaran palił naprawdę niewiele i to nawet w bardzo niesprzyjających warunkach – o czym za chwilę! Tak więc weszliśmy na ląd, a była to środa – co jest nie bez znaczenia, gdyż właśnie w środę jest tzw. zmiana turnusu i w marinie odbywa się wielka dyskoteka.

Istotna informacja !

Nie próbujcie zażywać kąpieli w wodach mariny lub jej bezpośredniej okolicy. Nie chodzi wcale o to, że to wbrew przepisom. Późnym wieczorem za rufą naszego katamaranu przepłynęły statecznie dwa różnych rozmiarów krokodyle. Miejscowi twierdzą, że to jedyne dwa egzemplarze na wyspie, ocalałe z pogromu jaki zgotowali im niegdyś ludzie, ale nie byli w stanie powiedzieć czy są groźne czy nie. Na wszelki wypadek założyliśmy, że mogą jeszcze pamiętać czasy rzezi swoich współbratymców i zechcą wziąć odwet, dlatego też trzymaliśmy się z daleka od lustra wody.

 

Powrót

Wspominałem już wcześniej, że na Karaibach wieje zawsze. Najczęściej wieje też mocno. Niestety dla nas, braci żeglarskiej, z reguły wieje „w mordę”. Tak było i tym razem, więc o powrocie pod żaglami można było zapomnieć. Powrót „na katarynie” czyli dwóch silnikach diesla rozpoczęliśmy przy podmuchach 23-26kts, które wkrótce przerodziły się w siłę wiatru 33kts. Ciemną nocą udało się dotrzeć do wspomnianej wcześniej wyspy z latarnią, gdzie schroniły się już 4 inne jednostki. I tak przetrwaliśmy do rana. Ambitny plan wypłynięcia o godz. 4.00 spalił na panewce gdy okazało się, że wieje prawie 40kts. Wyruszyliśmy zatem ok. 6.00 przy wietrze o sile 33 – 36kts. Dla mniej wtajemniczonych: 34 do 47 kts to ok. 8-9 w skali Beauforta.

 

Podróż do mariny w Cienfuegos trwała 17 godzin i część załogi owe 17 godzin spędziła pod pokładem, kombinując jakby tu nie pójść do kingstona chociaż ciśnie jak cholera. Reszta załogi włączywszy autopilota, z nudów zajęła się gotowaniem – w ruch poszły zupki chińskie zalewane z czajnika, następnie kisiel, a na deser budyń w dwóch smakach… Sorry, byłbym zapomniał – nudę powrotnego rejsu znacznie rozwiało stado ok. 40 sztuk delfinów, które przez bitą godzinę wyprawiało harce i popisy akrobatyki ze wszystkich możliwych stron jachtu. Warto było płynąć.

 

Ciekawostki

  • Po wypłynięciu z Cienfuegos na pełne morze odnotujecie na przyrządach nawigacyjnych głębokość do 1800mm – ale na 30 mil przed Cayo Largo morze wypłyca cię do 4-5 metrów, więc płynie się po lazurowej wodzie, obserwując z dziobu dno morskie oraz przepływające manty.
  • Na Cayo Largo jest pas startowy, na który przylecieć można bezpośrednio z Hawany.
    Jest to dobry patent dla tych, którzy chcieliby uniknąć kilkunastu (lub kilkudziesięciu) godzin niewdzięcznej żeglugi przy niesprzyjającym wietrze.
  • Czarter jachtu bezpośrednio na Cayo Largo pozwala spędzić bezstresowo więcej czasu w okolicy wyspy oddając się wakacyjnemu lenistwu.
  • Komunikacja: nie oszukujmy się, że bez znajomości języka hiszpańskiego na Kubie łatwo się odnaleźć – wprost przeciwnie, kto nie włada językiem Cervantesa jest w przysłowiowej „czarnej d….”. Kubańczycy są bardzo komunikatywni i na każdym kroku usiłują nawiązać konwersację, nie pomaga nawet krótkie oświadczenie: Perdon, no hablo español, no entiendo! Po krótkiej ciszy zalewa nas ponownie potok kubańskiej przemowy.
  • Fidel: należy uważać co mówi się o Fidelu Castro! Pomimo tego, że gość wprowadził Kubę w stan chaosu, nieograniczonej biedy i nędzy, zniszczeń i ruin większości budynków i infrastruktury miast, systemu sprzedaży na kartki, etc., przez większość Kubańczyków nadal czczony jest jak wielki bohater narodowy. W tłumie spotkać można naprawdę wielu tajniaków, dlatego też – najlepiej gęba w kubeł.

Zdjęcia: Piotr Balmas | Karolina Sprawka