Na początku tego roku dowiedziałem się, że w miejsce zamkniętej pod koniec grudnia 2017 restauracji Solec 44 pojawi się całoroczna miejscówka Gruntu i Wody. Szczątkowe informacje, które udało mi się uzyskać tworzyły obraz miejsca, które idealnie wpisze się w obecne trendy. Bo zakładam, że nie tylko mój instagram opanowały bananowce, kaktusy, epifity oraz zamiokulasy zamiolistne. Tak tak. Natura wraca do wnętrz, a my wracamy do natury. Albo przynajmniej nam się tak wydaje. Tak czy inaczej, stworzenie restauracji o tak pięknej nazwie wydaje się być strzałem w dziesiątkę.

Solec 44

Myślę, że tego adresu nie trzeba nikomu przedstawiać. Stworzona przez Aleksandra Barona restauracja, przez siedem lat starała się zaprezentować rodzimą kuchnię w zupełnie nowej odsłonie. Chociaż muszę przyznać zupełnie szczerze, że w Solcu byłem może trzy razy i jedyne z czym mi się kojarzył to planszówki, penisy w menu oraz suwane drzwi do toalety. Ignorant ze mnie wyszedł w pełnej krasie, ale cóż począć. Niemniej bardzo zdziwiłem się, że Solec 44 zniknął z kulinarnej mapy Warszawy. Jaki był powód? Oficjalnie – nowe wyzwania i projekty. Chociaż mówi się też, że zabrakło koncepcji na to miejsce, a ciągle rosnących cen dań nie udało się niczym uzasadnić.

Chodźmy do LASu

W lokalnej atrakcji stolicy, bo tak LAS jest przedstawiany, mieliśmy przyjemność pojawić się na nieoficjalnym otwarciu, które odbyło się 8 sierpnia. Punkt 19:00 wspięliśmy się po schodkach i tak oto staliśmy już pod eleganckim szyldem. W sensie kto stał, ten stał, bo niektórzy od razu zajęli miejsce na znajdującej się obok huśtawce. Po zrobieniu pierwszych zdjęć, otrzymaliśmy kieliszki z powitalnym drinkiem, w którym na dnie znajdowała się śliczna, jadalna szyszka. Weszliśmy do środka. Ciężko poznać to miejsce. Jak można byłoby się spodziewać jest mnóstwo zieleni, ale nie tylko. Przytulne welurowe kanapy, piękne, robione na zamówienie metalowe regały oraz drewniane stoły. Jeśli chodzi o wystrój wszystko się zgadza.

Ale jak już jesteśmy przy stołach…

Okazało się, że znalazły się na nich potrawy, z których większość widnieje również w menu. Postanowiliśmy, że spróbujemy wszystkiego. Trójka moich faworytów to tatar wołowy, wędzony pstrąg oraz wędliny własnej roboty. Bardzo szanuję. A w ogródku stoi sobie dodatkowo wędzarka, więc szacunek tym większy. W opcji wege mieliśmy do wyboru tatar z pomidora, bardzo dobrą pastę z suszonych pomidorów, słonecznika i dyni, kaszę pęczak. Co ciekawe było więcej pozycji rybnych niż np. grzybów, których bardziej bym się w takim miejscu spodziewał. I tak oto mieliśmy okazję spróbować smażonego śledzia oraz wariacji na temat paprykarza szczecińskiego. Praktycznie wszystkie propozycje przygotowane przez szefową kuchni, Annę Klajmon, przypadły nam do gustu. Bardzo podobały nam się również delikatne leśne akcenty, takie jak np. kora jako element tatara. Jeśli chodzi o alkohole to oprócz wspomnianego drinka z szyszką, który nie dość, że wygląda to jeszcze smakuje, tego wieczoru mieliśmy okazję spróbować białego oraz czerwonego wina, dwóch drinków pink lady czyli słodkiej wariacji na temat ginu, podawanego w kieliszku przyozdobionym watą cukrową oraz sezam street, gdzie z kolei należało się zmierzyć z potężną ilością brązowego rumu. I w tym miejscu pojawi się jedyny element, który nie przydał nam do gustu. Żeby nie było, że tak wszystko było idealnie, musimy jakoś podnieś swoją wiarygodność. Jedyną rzeczą, którą byśmy zmienili było piwo. Nie zostanę fanem browaru Hopium. Niestety. Ale piwo tego wieczoru nie smakowało również moim towarzyskom, więc nie jest to tylko i wyłącznie moja opinia. Gdyby tak może Inne Beczki… Nic, trzeba będzie zostać przy drinkach.

Lokalna Atrakcja Stolicy

Ludzie z Gruntu robią najlepsze imprezy nad Wisłą i przypuszczam, że w związku z tym, również w LAS atrakcji będzie co nie miara. Przedsmak mieliśmy już na otwarciu, gdzie nogi same prowadziły nas na parkiet. A muzyka na żywo robiła niesamowity klimat. Chociaż i tak bardzo przyjemnie siedziało się w mocno, bardzo mocno, odświeżonym ogrodzie, gdzie co jakiś czas leśna cisza była delikatnie, bez gwałtownego pośpiechu, przerywana przez zjeżdżające z mostu średnicowego pociągi. Bardzo przyjemnie się je obserwowało. Szczególnie po zmroku. Spodziewam się, że leśny ogród stanie się, obok palarni Spatifu, jednym z moich ulubionych miejsc w stolicy. Tym bardziej, że to miejsce, które tworzą i prowadzą wspaniali ludzie. Jestem przekonany, że LAS oraz (jak to pięknie ujęła moja ulubiona Pani menadżer Ola Osiecka), smaki dzieciństwa z leśnym twistem przypadną wam do gustu. Do zobaczenia.