Wolicie zjedzanie niż zwiedzanie miast? To świetnie trafiliście. Ten post jest gastroprzewodnikiem po Wiedniu, który odwiedziłyśmy z Marią podczas majówkowego Eurotripa. Przetestowałyśmy dla was (nie oszukujmy się, bardziej jednak dla nas) tradycyjne wiedeńskie kawiarnie, street foodowe zagłębia, instagramowe miejscówki, śniadaniownie i bary. W ciągu dwudniowego pobytu udało nam się całkiem dużo zjeść, a jeszcze więcej wypić kawy. A teraz dzielimy się z wami tajemną wiedzą o tym gdzie warto wydać monety, a gdzie niekoniecznie.

To już druga część naszego przewodnika po Wiedniu. Pierwsza okazała się tak długa, że całość trzeba było podzielić. Koniecznie zajrzyjcie do niej po wszystkie praktyczne info dotyczące noclegów, komunikacji miejskiej i zabytków, a także ciekawych miejscówek spoza utartych szlaków turystycznych. Część pierwsza przewodnika czai się TUTAJ. Przypominam też, że jest to część naszego cyklu o majówkowej objazdówce po Europie. Odsyłam was więc do posta Marii o wszystkim, co związane z podróżowaniem samochodem (parkingi, winiety, ceny), a także do przewodników po Brnie i Budapeszcie, które znalazły się na naszej trasie.

Zanim przejdę do naszych rekomendacji polecam wam również bloga Adamant Wanderer, od której zaczerpnęłyśmy mnóstwo gastronomicznych inspiracji. W tym roku zaktualizowała ona swoje przewodniki po tradycyjnych wiedeńskich kawiarniach oraz restauracjach, więc znajdziecie tam mnóstwo materiału zbieranego przez lata.

 

 

Na straganie w dzień targowy

W poprzednim wpisie o Wiedniu wspominałam już o miejskim bazarze Naschmarkt, który okazał się jednym z naszych ulubionych miejsc w całym mieście. Na ponad dwóch hektarach powierzchni, pomiędzy eleganckimi, bogato zdobionymi kamienicami, znajdziecie wszystko czego głodny i spragniony człowiek może potrzebować. Są tu malutkie knajpki ze stolikami wewnątrz, a w ciepłe dni także na zewnątrz, są kawiarenki czy przytulne miejscówki z winem. Jest trochę stoisk wegańskich, a trochę dla wszystkożerców. Przed niektórymi lokalami znajdziecie też akwaria pełne morskich żyjątek takich jak homary czy lodówki ze świeżymi rybami. Możecie tu zjeść czy napić się na miejscu, ale możecie się też zaopatrzyć w szamę, którą chcecie zabrać do domu czy na piknik w parku. Obecnie najwięcej jest tu stoisk z kuchnią bliskowschodnią. Za niewielki hajs kupicie worek falafeli, dolmy czy mix oliwek. Zaopatrzycie się tu również w herbaty, portugalskie puszki pełne sardynek czy marynowanych ośmiorniczek, rozmaite suszone kwiaty, świeże zioła, owoce czy warzywa, a także mięsa, wędliny czy lokalne sery. My zdecydowałyśmy się na zakup z tej ostatniej kategorii. Żeby zaszaleć w domu kupiłyśmy niebieski lawendowy ser, który wykorzystałyśmy później do kanapek, pizzy oraz ciasta.

 

 

Na Naschmarkt pochłonęłyśmy też dwa posiłki. Jednego dnia wpadłyśmy na obiadową ucztę do polecanej w całym internecie knajpki NENI, drugiego na śniadanie do Naschmarkt Deli. Z tych dwóch zdecydowanie preferujemy pierwszy lokal, bo śniadanko u konkurencji było nieszczególnie warte zapamiętania. NENI to sieć knajp z kuchnią bliskowschodnią, która rozrosła się już do ośmiu (dwie nadchodzą) w kilku różnych krajach. Zjecie tu dobry hummus, mega dobre falafele, generalnie to co wszędzie, ale naprawdę super dobre i świeże. Do tego lokalne piwko i pełnia szczęścia osiągnięta.

 

 

Dobre śniadanie

W przeciwieństwie do śniadania, które zjadłyśmy w Naschmarkt Deli, w restauracji Ulrich najecie się godnie. Wpadłyśmy tu zupełnie przypadkiem, idąc piechotą z naszego hostelu w stronę centrum. Szukałyśmy miejscówki pełnej lokalsów, bo to zwykle dobrze świadczy o podawanym tam jedzeniu. U Ulrycha Wiedeńczyków było mnóstwo (wszyscy na freelansie albo na macierzyńskim z wózkami, tak trzeba żyć), ale udało nam się załapać na niewielki stolik na zewnątrz. Wybór śniadań jest całkiem spory, ale szybko zdecydowałyśmy, że weźmiemy dwa różne zestawy (jeden wegański, drugi nie) i zjemy na pół, żeby jak najwięcej popróbować. Serio nie wiem, który był lepszy. Pyszna szama, dobra kawa i luzacka atmosfera. Nie chciało nam się wstawać od stolika.

 

 

Jeśli macie mniej czasu i poszukujecie czegoś do złapania w rękę i zjedzenia w biegu, to zajrzyjcie z kolei do sieci kawiarni Trześniewski. Ten lokal z ponad stuletnią tradycją otworzył, jak sama nazwa wskazuje, pan Trześniewski z Krakowa. Specjalnością lokalu są kanapki na pysznym chlebie. Znajdziecie tu kilkadziesiąt ich rodzajów z najróżniejszymi składnikami.

 

Pizza czy dyskoteka?

A czemu by nie obie te rzeczy na raz? Na blogu Adamant Wanderer wypatrzyłam miejscówkę, która trafia w moje gusta lepiej niż jakakolwiek inna. Disco Volante to ideał. Jest tu pizza w stylu neapolitańskim (i to naprawdę pyszna), ale jest też szczypta dziwactwa i ekstrawagancji. Pizza jest bowiem wypiekana w profesjonalnym, robionym na zamówienie piecu, który wygląda jak… kula disco! Przecież to jakiś totalny sztos. Miejscówka cieszy się ogromną popularnością wśród lokalsów i turystów, więc proponuję wam zrobić wcześniej rezerwację. Nam cudem udało się złapać stolik, ale musiałyśmy panu obiecać, że zjemy i się zmyjemy tak szybko, że nawet nas nie zauważy. A zadanie nie było łatwe, bo porcje są naprawdę porządne, a tak dobrej pizzy z wysokiej jakości składnikami nie wolno zostawiać! Potem z bólem toczyłyśmy się do hostelu.

 

Kawa po wiedeńsku

Wiedeń kawą stoi. Kawiarni jest w tym mieście całe mnóstwo. Są totalne klasyki, gdzie zjecie strudla czy tort Sachera, poczytacie gazetę, pogapicie się na onieśmielające wnętrza, zdobione sufity i kryształowe żyrandole, a obsługujący was kelner będzie wyglądał sto razy lepiej niż wy, bo wszyscy są tam pod krawatem. Ale są też nowoczesne, „instagramowe” miejscówki, gdzie warto wpaść na kawę z dripa czy pyszne cold brew. W przypadku tej drugiej kategorii naszym przewodnikiem był Łukasz, barista w warszawskim Cophi i autor tekstów na European Coffee Trip. Przed wyjazdem zrobił nam listę najlepszych kawiarni, których nie możemy w naszym „zjedzaniu” miasta pominąć.

 

 

Jeśli chodzi o klasyki, to wahałyśmy się między Cafe Sperl a Cafe Central. Ostatecznie, ze względu na lokalizację, stanęło na tym drugim. Miejsce jest totalnie zawalone przez turystów, więc przyjemności w tym doświadczeniu niewiele, ale uznałyśmy, że jak Wiedeń to Wiedeń, raz się żyje. Postałyśmy chwilę w sprawnie przesuwającej się kolejce do środka, a potem zostałyśmy usadzone przez eleganckiego kelnera. Kawiarnia powstała w 1876 roku, więc można się tu poczuć trochę jak w muzeum. Tylko, że takim z gablotką pełną tortów. Przejrzałyśmy menu, ale zdecydowałyśmy, że pójdziemy za przykładem Adamant Wanderer i zamówimy Kaiserschmarrn, którego nigdy wcześniej nie jadłyśmy. I pewnie nigdy więcej nie zjemy, bo nawet nie umiemy powtórzyć nazwy tego dania. Cytując za naszą blogerką-przewodniczką (która nie ma pojęcia o swoim wpływie na nasze gastro wakacje, lol): „Kaiserschmarrn to omlet/naleśnik (choć ciasto jest bardziej puszyste) w rozdrobnionej postaci, opruszony cukrem pudrem i podawany z owocami na ciepło (zazwyczaj jabłkami, śliwkami, truskawkami, borówkami).” No sama bym tego lepiej nie wyjaśniła 😉 Warto wiedzieć, że porcja tego wybornego, lekko kwaśnego specyfiku jest tak ogromna, że spokojnie starcza na dwie osoby. Można więc się najeść, a nie wydać milionów monet w fancy miejscu.

 

 

Jeśli chodzi o kawiarnie polecone przez Łukasza, to odwiedziłyśmy trzy: Coffee Pirates, Kaffe Modul oraz People on Caffeine. Czasu nie starczyło nam już na minimalistycznie urządzone Kaffemik, które wizualnie skojarzyło nam się z Kafe Friedrich, które odwiedziłyśmy kilka dni wcześniej, będąc w Brnie. Najbardziej do gustu przypadło nam przytulne Coffee Pirates, zlokalizowane tuż obok uniwerku. Można tu na spokojnie posiedzieć, pogadać, zjeść kawałek ciasta i napić się mega dobrej kawy. My cieszyłyśmy się upalną pogodą, więc wszędzie zamawiałyśmy opcje na zimno. Z Coffee Pirates w pamięć zapadło nam cold brew sprzedawane w tak ładnych butelkach, że Maria aż sobie jedną wzięła na pamiątkę, jako inspirację na wypadek otwierania własnego lokalu 😉 Do People on Caffeine wpadłyśmy dosłownie na sekundę, bo akurat zamykali. Miły barista zgodził się jednak zrobić nam kawę na wynos i opowiedział o używanych przez nich ziarnach. Na wynos wzięłyśmy też mrożoną kawę w ciasnym Kaffee Modul, gdzie nie znalazłyśmy miejsca do siedzenia.

 

 

 

Drinka?

Po tym wszystkim przyda się coś na trawienie. My podczas naszego krótkiego pobytu odwiedziłyśmy dwa miejsca. Zaczęłyśmy od piwa w pubie z kraftami, który znalazłyśmy w pobliżu naszego hostelu (skusiła nas naklejka Brewdog na drzwiach, ale akurat nie mieli na kranach, bububu). Próbowałam to znaleźć na Google Maps, ale nie jestem w stanie. Natomiast wyglądało to jak typowa kraftowa spelunka, więc równie dobrze możecie iść gdziekolwiek. Ciekawszy jest natomiast lokal If Dogs Run Free z drinkami. Skusiła nas nazwa inspirowana Bobem Dylanem, dobre opinie w internecie i obietnica w miarę przystępnych cen. Wypiłyśmy tu autorskie koktajle na bazie ginu (bardzo dobre), a potem… uciekłyśmy. Nagle zerwała się totalna ulewa i burza, a że siedziałyśmy na zewnątrz, to zmyłyśmy się spać. Wam polecam jednak wejść do środka choćby po to, żeby spojrzeć na ciekawy geometryczny sufit 3D nad barem.

 

 

Na tym kończymy nasze wiedeńskie przygody. Tym razem już serio, nie będzie więcej części, nie lękajcie się. Trafiłyśmy tu na kilka naprawdę świetnych miejscówek, które zapamiętamy na długo. Zdecydowanie zachęciło nas to, żeby kiedyś wrócić i popróbować więcej. Koniecznie dajcie znać czy byliście w Wiedniu, gdzie i co zjedliście!