Zastanawialiście się kiedyś jaki jest współczynnik owiec do ludzi w Mongolii? Czy na pustyni Gobi jest internet? Dlaczego wchodząc do jurty nie wolno stawać na progu? Jeśli marzy wam się wyprawa w step sprawdźcie nasze wrażenia z ponad dwutygodniowej wizyty w kraju nomadów.

Czemu w ogóle Mongolia? Cóż, miałam w swoim życiu taki dziwny epizod, że studiowałam przez trzy lata mongolistykę i tybetologię. Nie pytajcie czemu. Studiów nigdy nie skończyłam, bo zajęłam się drugim kierunkiem, antropologią, ale zamiłowanie do pięknie charczącego języka, buddyzmu i fascynujących zwyczajów mongolskich koczowników na zawsze pozostało w mym sercu. Przez lata nie udało mi się zawitać do Azji Środkowej ze względu na masakrycznie wysokie ceny biletów lotniczych, na szczęście w tym roku Air China coś przekombinowało i loty były tanie jak nigdy. 1800 pln w dwie strony.?! Zawsze trzeba było mieć w kieszeni cztery koła. Głupio było nie kupić.

 

 

Jedziemy, ale gdzie?

No to pojechaliśmy. Skład był godny i przetestowany podczas trzytygodniowego objazdu Meksyku, który zorganizowaliśmy sobie 2 lata temu. Doris, Seba i ja. Wiedzieliśmy, że podobnie jak w przypadku zwiedzania Ameryki Środkowej, i tu chcemy zjechać jak najwięcej. I tu pierwsza istotna kwestia: naprawdę trudno sobie uświadomić jak ogromnym krajem jest Mongolia. A jest OGROMNA! Jakkolwiek byście się nie starali, nie dacie rady zjechać wszystkiego. Musielibyście mieć kilka miesięcy. My mając niewiele ponad dwa tygodnie musieliśmy się zdecydować na czym zależy nam najwięcej. Wybraliśmy część południową, czyli Gobi, oraz środkową na zachód od Ułan Bator. Kilka dni spędziliśmy też w stolicy, w której zajęć można sobie znaleźć na trzy intensywne dni. Dłużej raczej nie ma po co tam siedzieć.

 

 

Atrakcyjnym kierunkiem turystycznym jest też część północna kraju, z pięknym jeziorem Chubsuguł i krainą zamieszkaną przez hodowców reniferów – Caatanów. To już zupełnie inna bajka, bo flora i fauna nie ma nic wspólnego z tą, którą widzieliśmy, a i warunki pogodowe są tam nieco bardziej surowe. Tam noclegi w namiotach to zabawa dla odważnych i nie reagujących słowami „pierdolę, nie idę” na poranny przymrozek. W czerwcu w nocy należy się tam spodziewać temperatur minusowych. Nasz mongolski lokals i przewodniczka po Ułan Bator, mieszkająca tam od pięciu lat Kasia (a.k.a. Pyry), rok wcześniej napotkała tam „milutkie” minus 7 w swoim namiocie. Nie poleca.

 

Jak się poruszać?

Sposobów na poruszanie się po Mongolii jest kilka. To, na który się zdecydujecie w dużej mierze zależne jest od waszych finansów, ale też od tego, ile macie czasu. My mieliśmy niewiele ponad dwa tygodnie, czyli jak na Mongolię niewiele. Wybraliśmy więc opcję objazdówki z kierowcą. Wypożyczania samochodu na własną rękę raczej się nie poleca, bo nie-lokalsi zwyczajnie nie będą umieli po krainie nomadów jeździć. Główna asfaltowa droga biegnie z północy na południe, ale nie ma żadnych odnóg i w pewnym momencie po prostu się kończy (na tych dwóch trasach – Ułan Bator-północ i Ułan Bator-południe funkcjonują autobusy, gdzie indziej raczej nie uświadczycie, ze wschodu na zachód można się z kolei załapać na pociąg). Objazdówka po kraju to przebijanie się przez step. O ile Google Maps pomoże wam w obraniu azymutu, tak nie powie wam czy dana trasa jest przejezdna – bo może akurat wylał strumyk albo jest tam pastwisko, a po tych się nie jeździ, żeby nie odbierać zwierzętom i tak lichego pożywienia. Tutaj niezbędna jest więc znajomość języka, by dopytywać napotkanych po drodze pasterzy.

 

Jeśli hajsu macie mniej, za to czasu sporo więcej, możecie zdecydować się na iście backpackerski sposób podróżowania – na stopa. Tutaj jednak należy wziąć pod uwagę to, że stop w Mongolii nie jest darmowy. Mongołowie, jeśli tylko mają miejsce, to chętnie was zabiorą, nawet jeśli będą musieli nadrobić drogi, jest to bowiem dla nich szybki sposób na zarobek. Podobnie funkcjonują taksowki w Ułan Bator – każdy samochód to potencjalna taksówka. Wystarczy stanąć przy drodze i machać, a w ciągu kilkunastu sekund ktoś się zatrzyma. W stepie kilkanaście sekund może się przeciągnąć do kilkunastu godzin, ale w okolicach atrakcji turystycznych złapanie stopa w końcu powinno się udać.

 

 

Jeśli tak jak my, zdecydujecie się na wypożyczenie samochodu wraz z kierowcą, warto zając się tym kilka tygodni przed wyjazdem. Mongołowie nie są najbardziej aktywnymi korespondentami mailowymi i ustalając  z nimi cokolwiek warto uzbroić się w cierpliwość. Dużym plusem tego typu rozwiązania jest to, że jest szyte na miarę – sami wybieracie co chcecie zobaczyć i gdzie chcecie spać. Organizatorzy zweryfikują też wasze marzenia pod względem tego, ile realnie potrzebujecie na ich realizację czasu. Na trasę, którą my chcieliśmy zrobić potrzeba 21 dni, więc będziemy musieli wrócić 😉 Cena zależy od ilości osób i wybranych przez was udogodnień. My przejrzeliśmy oferty kilku biur i zdecydowaliśmy się na dwunastodniową objazdówkę zorganizowaną przez Hostel Zaya w Ułan Bator, gdzie zresztą na koniec wyjazdy nocowaliśmy i możemy polecić. Zdecydowaliśmy się na zestaw najtańszy, czyli samochód+kierowca+paliwo. Jeździliśmy we trójkę, więc za 12dniowy objazd po Gobi i okolicy na zachód od Ułan Bator zapłaciliśmy 300 dolców od osoby. Gratis dostaliśmy sprzęt kuchenny, więc mogliśmy gotować sobie sami. W niektórych biurach za sprzęt trzeba dodatkowo zapłacić. Jeśli od życia potrzebujecie więcej, możecie zdecydować się na full opcję z wyżywieniem, tłumaczem i noclegami.

 

Gdzie spać?

Jeśli chodzi o noclegi w stolicy, to my się wycwaniliśmy. Wykształcenie mongolistyczne za wiele mi w życiu nie dało oprócz… kontaktów. Przez kilka dni udało nam się więc pomieszkać u ziomeczków za darmo, a ostatnie dni spędziliśmy we wspomnianym hostelu Zaya. A co w stepie? My zdecydowaliśmy się na spanie w namiotach, które zabraliśmy ze sobą z Polski. Należy jednak wspomnieć, że rozstawienie namiotu nie wszędzie jest możliwe, ze względu na podłoże czy silne wiatry. Poza kilkoma wyjątkami (m.in. na Gobi, gdzie podłoże było zbyt piaszczyste), namiot rozstawić można wszędzie i za darmo. Jest jeszcze jedna niepisana zasada, którą należy znać dla własnego dobra. Nie rozstawiamy się na pastwiskach ani w okolicy jurt nomadów. W tym pierwszym przypadku po prostu nie wypada, żeby nie niszczyć trawy. W tym drugim należy najpierw zapytać o pozwolenie. Inaczej może was w nocy zeżreć pies pilnujący domostwa.

 

 

Kiedy nie udało nam się rozstawić namiotów, korzystaliśmy z  popularnej opcji noclegowej jaką są ger campy, czyli prowadzone przez mongolskie rodziny hostele w jurtach. Tych w okolicach atrakcji turystycznych jest mnóstwo. Kierowcy mają swoje zaprzyjaźnione rodziny i zabiorą was do nich. Przy czym raczej nie powinny się tu zdarzać cenowe przekręty, bo wszędzie ceny są podobne.

 

 

W ger campach znajdziecie budynek z łazienkami i prysznicami, te drugie są dodatkowo płatne i nie zawsze traficie na ciepłą wodę, ale to jedyne rozwiązanie na stepie. A kiedy oblepi was czerwona ziemia, o niczym nie będziecie tak marzyć jak o prysznicu. Do ger campów można też zajechać na prysznic nawet jeśli nie planujecie tam nocować. Śpi się w jurtach kilkuosobowych. Dostajecie jednak swoją, prywatną jurtę, nie dorzucają wam dodatkowych osób, więc funkcjonuje to jak prywatna kwatera ze wspólną łazienką. W niektórych miejscach (choć nielicznych) jest też szansa na podpięcie się do prądu. Często też gospodynie za dodatkową opłatą oferują posiłek. Za nocleg w ger campie zapłacicie od 10 do 20 tys. tugrików (więcej nie płaćcie!), a za prysznic 5 tys.

 

Jedzenie

My nie należymy do osób specjalnie wybrednych i zjemy praktycznie wszystko, dlatego nie będziemy jednymi z tych turystów, którzy mongolską kuchnię uważają za niejadalną. A z taką opinią można się spotkać najczęściej. Na trasie prawie codziennie stołowaliśmy się w przydrożnych jadłodajniach, które same w sobie są folklorem wartym zobaczenia ze swoimi ścianami pokrytymi kwiecistą ceratą i nadrukowanym średnio atrakcyjnym menu. Nadchodzący posiłek radośnie komunikował nam nasz kierowca, jednym z niewielu angielskich słów jakie znał – radośnie wykrzykniętym „lunch!”.

 

 

Samo żarcie jest bardzo w porządku. Zdecydowanie najbardziej polecamy buuzy (бууз), czyli znane z innych azjatyckich kuchni pierożki gotowane na parze. W wydaniu mongolskim są one pełne soczystej, czasem lekko tłustej baraniny (w Mongolii najlepszym kawałkiem mięsa jest ten najtłustszy, bo daje najwięcej energii) i wypływającego z niej rosołowatego wywaru. Zajadaliśmy się też smażoną wersją pierogów, czyli chuuszurami (xуушуур). Nadzienie to samo, natomiast kształt już nieco inny, no i kaloryczność zupełnie inna. Chuuszuury smaży się w głębokim oleju. Zazwyczaj są też one ogromne. Wystarczy zjeść trzy i pozamiatane. Ze sprawdzonych pozycji jedzeniowych możemy polecić też cujwan (цуйван), czyli makaron z baraniną i całym przekrojem mongolskich warzyw: marchewką, kapustą, cebulą i czasem ziemniakami. Na więcej nie liczcie. Nic tam nie rośnie. Oprócz tego spoko są zupy (шөл) gotowane oczywiście na mięsie (tu możecie trafić tradycyjnie na baraninę, rzadziej na kurę). Jeśli chcecie by w środku pływały buuzopodobne pierożki poproście o банштай шөл (bansztai szul). Może darujcie sobie jedynie бантан, czyli najbiedniejszą, zagęszczaną mąką zupę mięsną. Tutaj kawałki mięsa będą najgorsze, a mączne grudy mogą nie być najwyborniejszą rzeczą jaką przyszło wam zjeść w życiu.

 

 

Poza „knajpowym” lunchem żywiliśmy się sami. Z hostelu dostaliśmy kuchenkę gazową i podstawowe naczynia, więc gotowanie sobie nie było żadnym problemem. Zakupy zrobiliśmy wyjeżdżając z UB i takie rozwiązanie wam polecamy. O ile po drodze nie będzie problemu z dokupieniem wody, ryżu czy jajek, tak z warzywami, owocami a nawet pieczywem nie będzie już tak kolorowo. Na pomidora nie ma co liczyć. A kupiony w stepie chleb może okazać się zamrożoną kostką brukową. Polecamy więc zaopatrzyć się zawczasu. Temperatury na pustyni są takie jak na pustyni być powinny, więc wszelkie puszki, słoiki i inne nie psujące się konserwy będą waszymi przyjaciółmi.

 

 

Słowem podsumowania: wegetarianie będą mieć ciężki los. Chyba, że sami sobie ugotują. Albo znają język na tyle, że wytłumaczą SKUTECZNIE, że mięsa w swoim daniu sobie nie życzą.

 

Jak się spakować?

Jeśli tak jak my wybierzecie opcję podróży samochodem, to nie musicie się martwić o taszczenie swojego bagażu, ale i tak nie polecamy pakowania zbyt dużej ilości rzeczy. Gdzieś to wszystko trzeba w furze upchnąć. A siedzenie na torbach na stepowych dziurach i wertepach do najprzyjemniejszych nie należy. Dodatkowo im więcej współpasażerów tym trudniejszy bagażnikowy tetris.

 

 

To, co należy zabrać zależny oczywiście od tego, w której części Mongolii się znajdziecie i w jakim miesiącu. Należy pamiętać, że Gobi to pustynia, więc panują tu pustynne warunki – w dzień spocicie się jak świnie (sorry, ale tak jest, chociaż i tak nie ma tragedii, bo nie ma wilgoci), za to w nocy może was z lekka zmrozić. W okresie letnim (czerwiec-sierpień) temperatur minusowych nie ma, powinien więc wam starczyć śpiwór do +10 stopni. My takie mieliśmy. Tylko dwa razy musiałam w nocy zakładać sweter, bo w namiocie marzłam. Kurtki zimowe się nie przydadzą, ale postawcie na dobrą kurtkę chroniącą przed wiatrem i deszczem. I jedno i drugie towarzyszyło nam podczas naszej wyprawy dość często.

Co jeszcze ze sobą zabrać? Przede wszystkim dobre buty. Najlepiej trekkingowe. Większość atrakcji turystycznych wiąże się z łażeniem po skałach, a czasem też po lodzie (mimo, że jest lato). Weźcie też telefon, do którego przełożycie kartę SIM z internetem. Te w Mongolii są bardzo tanie, a zasięg słaby, bo słaby, ale złapiecie prawie wszędzie (a na pewno w niewielkich miejscowościach, w których będziecie się zatrzymywać na obiad i tankowanie). My za kartę na 15 dni zapłaciliśmy jakieś 30 złotych. W tej cenie dostaniecie NIELIMITOWANY internet. Jak się nawalicie wódką Chingis Chan będziecie więc mogli wrzucić sporo żenujących zdjęć na swoje profile w social mediach 😉

A czego brać nie trzeba? Ładowarek solarnych, bo jeśli wasz kierowca będzie miał taką listwę jak nasz, to bez problemu naładujecie wszystkie sprzęty w samochodzie. Nie przydadzą się też wszelkie psikacze na komary. W Mongolii komarów prawie nie ma. Większym problemem są uciążliwe muchy, ale na nie europejskie sposoby nie działają. Poproście za to lokalsów by nauczyli was jak podpalać końską kupę. Pachnie jak kadzidło (serio!), a wszelkie owady odstrasza jak niezły czarownik. U nas Seba stał się specjalistą w tej dziedzinie. Rozważamy zorganizowanie warsztatów w Warszawie 😉

 

Przygotowanie merytoryczne

Przed wyjazdem warto sobie poczytać o miejscach, które zamierzacie odwiedzić. Nie wiem czy istnieje jakiś porządny przewodnik turystyczny. My mieliśmy ze sobą anglojęzyczną wersję Lonely Planet, która jest totalnym niepowodzeniem. O każdym miejscu napisane jest raptem dwa zdania, zakończone najczęściej stwierdzeniem „nie ma tam wiele do zobaczenia”. Jeśli o buddyzmie, historii kraju czy zwyczajach nie ma się pojęcia, warto rozważyć opcję dopłacenia i zdecydować się na przewodnika, który jeździ z nami po kraju i o wszystkim opowiada. Atrakcje turystyczne najczęściej nie są w ogóle nie tylko po angielsku, ale nawet po mongolsku, często więc dojeżdżamy na miejsce i nawet za bardzo nie wiemy co zwiedzamy. Trochę lipa.

Kulturowy savoir-vivre

Mongolskich zwyczajów, zakazów i nakazów kulturowych jest mnóstwo. Nie sposób ich wszystkich przedstawić, ale te kilka może wam się przydać jeśli planujecie podróż, a nie chcielibyście nikogo urazić:

  1. Nigdy nie wolno stawać na progu. Ani wchodząc do jurt ani do budynków. Mongołowie wierzą, że pod progiem żyją duchy nienarodzonych w domostwie dzieci. Dodatkowo wychodząc ze świątyń powinno się przechodzić nad progiem tyłem tak, żeby nie stawać tyłem do posągu Buddy.
  2. Jeśli ktoś oferuje wam coś do jedzenia, to to zjedzcie. Nieważne czy uważacie to za jadalne czy nie. Czasem można się wykręcić wegetarianizmem, ale nie zawsze ten manewr zadziała. Zresztą jak już się zdecydujecie to możecie być zachwyceni. My u nomadów zjedliśmy najlepsze chuuszuury z całego wyjazdu. A i herbata z mlekiem nie była tak straszna, jak się może wydawać. Uważajcie tylko na suszony ser (бяслаг), w smaku jest spoko, ale można sobie na nim złamać zęba 😉
  3. Jeśli macie to szczęście bycia facetami, natraficie na nomadów i zauważycie, że mają tabakierkę, poproście by wam pokazali rytuał częstowania tabaką.
  4. Nadepnęliście komuś na stopę lub niechcący kopnęliście? Podajcie mu rękę na zgodę.
  5. Jeszcze kwestia bardziej samozachowawcza niż kulturowa – nigdy nie stawajcie na studzienkach! Jest spora szansa, że dzień wcześniej ktoś właśnie podpieprzył właz na złom, a ten, który teraz leży nie jest nawet przykręcony. Wtedy wpadacie i po was. Nie jest to rzadkość. Nie jeden turysta wylądował w takiej niezabezpieczonej studzience.

A jaki jest główny przekaz tego posta? Mongolia to wspaniały kraj. Jedźcie tam koniecznie!