Wchodzimy w erę postów podróżniczych nie po kolei. Całkowicie odzwyczaiłam się od pisania i łatwiej mi zacząć od tego, co było niedawno. A niedawno był listopad, miesiąc, który nie ma sensu i najlepiej uciec gdzieś, gdzie jest ciepło. W Neapolu udało się to z doskonale, bo na koniec jesiennego miesiąca smutku trafiłyśmy, ze współtowarzyszką podróży Jagodą, na dwudziestostopniowe dzionki. I nawet to, że momentami padało, nie było w stanie zepsuć nam radochy z wieczornego siedzenia z drinkiem na zewnątrz. A co jeszcze robiłyśmy oprócz spożywania alkoholu i glutenu? O tym w dzisiejszym poście.

Uwaga, w tej części przewodnika po Neapolu znajdziecie info o tym co robić w mieście, co zobaczyć, gdzie iść. Ale też info praktyczne o tym jak się po mieście poruszać i gdzie polecamy spać. Za to część kawowo-glutenowa a.k.a. gastroprzewodnik po mieście przeczytacie TUTAJ. To miasto jest na tyle fajne, że wyszło m za dużo tekstu jak na jednego posta.

 

Warto jeszcze wspomnieć, że powód naszej wycieczki do Neapolu był dość nietypowy, bo pojechałyśmy tam, żeby… nagrać audycję o książkach. Nie jest to jednak takie oderwane jak może się wydawać, bo omawiałyśmy “Genialną przyjaciółkę”, pierwszą z serii czterech powieści neapolitańskich autorstwa Eleny Ferrante. Zwiedzając miasto, szwendałyśmy się też ścieżkami książkowych bohaterek, więc jeśli was to ciekawi, to w poście będą zaznaczone miejsca wspomniane w powieści. Audycji “Pasmo dla Literatury” można będzie posłuchać w Radiu Kapitał 15 grudnia o 15:00. Potem będzie dostępna w archiwum na stronie radia.

Psst, żeby lepiej poczuć klimat miasta, do lektury tego wpisu puśćcie sobie ten album. A jeśli myślicie, że nie potrzebujecie całej płyty, żeby przebrnąć przez blogowy wpis, to grubo się mylicie. Bo był to wyjazd tak intensywny i pełen atrakcji, że jego opisanie osiągnęło długość „Ksiąg Jakubowych”. Nalejcie więc sobie winka albo zaparzcie kawę, odpalcie muzyczkę i zanurzcie w listopadowym Neapolu. A potem najlepiej czym prędzej kupcie własne bilety lotnicze do tego zajebistego miasta!

Transport – dojazd do Neapolu i poruszanie się po mieście

Do Neapolu leciałyśmy Wizzair z lotniska Chopina w Wawie. Za kupione w październiku (chyba?) bilety w dwie strony i duży nadawany bagaż wzięty na spółę zapłaciłyśmy 400 PLN od łebka. Jagoda pracuje jak normalny człowiek, więc zależało nam, żeby zrobić sobie przedłużony weekend (od piątkowego wieczoru do poniedziałkowego).

A jak się dostać z lotniska w Neapolu do centrum cywilizacji? Jest kilka opcji. My w pierwszą stronę chciałyśmy przycwaniaczyć i poszłyśmy na zwykły miejski autobus, który miał kosztować poniżej 2€. Ostatecznie za przejażdżkę nie zapłaciłyśmy nic, bo włoski kierowca nie był w stanie wytłumaczyć bandzie turystów jak się u nich kupuje bilety. Minus? Rozkłady autobusów to we Włoszech tylko sugestia. Jeden czy dwa autobusy w ogóle nie przyjechały, więc skończyło się 40+ minutowym oczekiwaniem na przystanku. A mogłyśmy już coś w tym czasie żreć! Zamiast tego proponuję więc złapać spod lotniska turystyczny autobus z sieci Alibus. Kosztuje 5€ i jedzie do centrum. Alternatywnie można skorzystać z taxi. My zdecydowałyśmy się na to w drodze powrotnej, żeby nie stresować się ewentualnym przegapieniem lotu. Poprosiłyśmy w hotelu żeby zamówili nam taksówkę i zapłaciłyśmy za nią 18€. Standardowa stawka za trasę lotnisko-centrum Neapolu to ponoć między 15 a 20€.

Potem po mieście poruszałyśmy się w większości piechotą, ale też korzystałyśmy z metra i miejskich pociągów. Wyznaczanie tras dobrze działa w Google Maps, a bilet jednorazowy kosztuje 1,20-1,40€. A jak już będziecie jechać metrem, to wysiądźcie na chwilę na stacji Toledo i rzućcie okiem na kosmiczną architekturę.

Spanie z klasą (niekoniecznie szastając kasą)

Za nocleg w super fajnym hotelu Il Fiore D’oro, z pokojami, których nie powstydziłby się Wes Anderson, też zapłaciłyśmy coś ok. 400 PLN od os. Nie wiem tylko czy od początku w tej cenie miałyśmy śniadania, czy dostałyśmy je w ramach upgrade’u za to że nasz wybrany księżniczkowo różowy pokój był jednak niedostępny i dostałyśmy inny, równie odjechany. Aha, rezerwowałyśmy przez Booking.com

Hotel zdecydowanie polecamy, choć podpowiedź dnia jest następująca: zaopatrzcie się w monety dziesięciocentowe. Pokoje mieszczą się na czwartym i piątym piętrze kamienicy, z oldschoolową windą jeżdżącą za hajs. Nam zajęło trochę czasu rozkminienie tego systemu, więc daję znać, żebyście nie musieli wbijać się na górę taszcząc bagaże.

Co zobaczyć w Neapolu?

Przede wszystkim ulice, uliczki, uliczunie.

Zwłaszcza jeśli nie straszny wam syf. Bo tego na neapolitańskich ulicach nie brakuje. Zwłaszcza w naszej dzielnicy wszystko wyglądało zupełnie inaczej w zależności od pory dnia. Kiedy po raz pierwszy dotarłyśmy do hotelu ok. 22:00, to po ulicach walały się śmieci i kartony. A rano? Góry śmieci przekształciły się w niekończący się bazar ze wszystkim – od chińskiego badziewia, przez ryby, warzywa, owoce i wszystko pomiędzy. Przez chwilę miałyśmy wrażenie, że teleportowałyśmy się w inne miejsce.

Mnie ten lekko syfny klimat (no, może nie lekko) skojarzył się z Palermo na Sycylii (sycylijskiego posta przeczytacie tutaj). I absolutnie mi nie przeszkadzał. Pewnie nie chciałabym tam mieszkać, ale dla robiących zdjęcia, te wąskie uliczki z wywieszonym praniem (kiedy pada to przykrywa się je folią), wymazanymi ścianami, powciskanymi w każdy kąt kapliczkami i wszędobylskimi skuterami to złoto! Ja wciąż czuję niedosyt i już planuję powrót do Neapolu tylko po to, żeby szwendać się bez celu i fotografować to, co ukryte w bramach. A skoro już przy bramach jesteśmy, nie zapomnijcie zajrzeć na podwórko osiemnastowiecznego Pallazzo dello Spagnollo.

Obowiązkowo trzeba się poszwendać uliczkami historycznej dzielnicy Centro Storico, zwłaszcza wypełnionej po brzegi zabytkami Via dei Tribunali oraz Via San Gregorio Armeno, słynącej z zakładów rzemieślniczych specjalizujących się w produkcji bożonarodzeniowych szopek. Bo tak, w Neapolu Święta można poczuć przez cały rok!

Zmęczeni ulicami? Czas na zamki!

Tych w Neapolu jest aż trzy. Położony na wzgórzu Castel Sant’Elmo z panoramicznym widokiem na calusieńskie miasto, Wezuwiusza i okoliczne wyspy. Do zamku można dostać się piechotą, wspinając stromymi uliczkami (ja polecam, Jagoda wolałaby umrzeć niż zrobić to ponownie) lub kolejką. Warto zapłacić 5€, żeby wejść na mury zamku. Nie ma tam do zwiedzania żadnych pałacowych wnętrz ani tego typu tiruriru, za to z góry jest idealny widok na okolicę.

Kolejny odwiedzony przez nas zamek to położony nad samym morzem Castel dell’Ovo. Wejście na zamek jest daromwe, a z murów widać zupełnie inną okolicę – eleganckie, odnowione budynki, a nie znane z centrum historycznego odrapane kamienice. To m.in. tam bohaterowie “Genialnej Przyjaciółki” przechadzali się w odświętnych strojach, żeby popatrzeć na świat wyższej klasy społecznej, i wyrwać się na chwilę ze swojej dzielnicy. My z zamku wyruszyłyśmy na kilkukilometrową przechadzkę wzdłuż morza w stronę dzielnicy Posillipo. Co tam można znaleźć? Przede wszystkim wyborną rybę i seafood, ale też domy malowniczo wiszące na klifach, m.in. położoną na tzw. “Skale Syren” rezydencję Palazzo Donn’Anna, która niestety w trakcie naszej wizyty była obstawiona rusztowaniem, więc nie mam fotek.

Trzeci zamek jest nowszy, stąd nazwa Castel Nuovo. Jest też najmniej ciekawy. Choć może dlatego, że też był w remoncie. Warto się natomiast przejść po okolicy i zajrzeć do Gallerii Umberto I, do zabytkowej opery San Carlo Theatre (nie wiemy czy można zwiedzać wnętrze, bo akurat była próba orkiestry), będącej częścią budynku Palazzo Reale di Napoli (tu podobno warto zobaczyć ogrody, które były nieczynne z powodu pogody, ale i tak warto wejść za darmo na dziedziniec żeby zajrzeć na piękną klatkę schodową wewnątrz). Tu jest też Piazza del Plebiscito i położona tuż obok dziewiętnastowieczna kawiarnia Gran Caffè Gambrinus. To trochę tourist trap, za to z sufitami i żyrandolami na bogato. Jak już zejdziecie to całe turystyczne epicentrum, to gwarantuję wam, że zatęsknicie za wyludnionymi, wąskimi, bocznymi uliczkami. I nawet syf wam już nie będzie przeszkadzał.

 

Cytrynowy ogród

Zdecydowanie polecam też wybrać się do klasztoru (?) Chiostro di Santa Chiara. Zwiedza się tu dziedziniec z ogrodem pełnym cytrynowych i pomarańczowych drzewek. Gwoździem programu są natomiast malowane błękitne płytki, które z kontrastującą żółcią i pomarańczą prezentują się obłędnie. Zróbcie sobie chwilę przerwy na jednej z ławek i powdychajcie zapach cytrusów. Dodatkowo zwiedza się bibliotekę z baaaaaaardzo starymi ręcznie przepisywanymi księgami, a wychodząc można jeszcze rzucić okiem na gigantyczną szopkę. Bilet wstępu kosztuje 6€.

Trochę sztuki

Jeszcze zanim dotarłyśmy do Neapolu, prognoza pogody nastraszyła nas obietnicą nieustającego deszczu, więc zaplanowałyśmy sobie atrakcje pod dachem. Ostatecznie okazało się, że padało tylko jednego dnia i to przelotnie, za to faktycznie największą ulewę przeczekałyśmy w muzeum sztuki współczesnej MADRE. Osobiście lubię na zagranicznych wycieczkach odwiedzać takie przybytki. Daje mi to dużą przyjemność estetyczną i inspirację. (Zresztą z wycieczki do Mediolanu najbardziej zapadła mi w pamięć wizyta w Fondazione Prada).

W przypadku MADRE, w pierwszej kolejności skłoniła mnie architektura, a konkretnie kolorowy korytarz w wejściu do muzeum. Wystawy, na które trafiłyśmy, też były świetne, zwłaszcza wyciszająca przestrzeń ze światłem, lustrami i muzyką (wystawa stała). Jeśli wam się uda znaleźć odpowiednie wejście, to zajrzyjcie też na dziedziniec. Bilet kosztuje 8€. Jeśli wybieracie się w weekend to warto zrobić to rano. My na miejsce trafiłyśmy w sobotę pół godziny po otwarciu i byłyśmy praktycznie same. Natomiast wychodząc już natknęłyśmy się na tłumek przy kasie.

Zupełnie z innej bajki było natomiast muzeum rzeźby Museo Cappella Sansevero, zwane przeze mnie muzeum kamiennych trupków. Jest to kaplica wypełniona kamiennymi rzeźbami i wymalowana freskami. Największe wrażenie robią rzeźbione tkaniny, sprawiające wrażenie płynących i leciutkich, choć naprawdę zrobione są z twardego surowca. Wewnątrz nie można robić zdjęć, ale możecie zobaczyć o co chodzi na stronie muzeum lub na Wikipedii (zwróćcie uwagę zwłaszcza na rzeźbę Pudicizia (1752) oraz na Veiled Christ (1753)). Kilka minut gapiłyśmy się też na sufit nad ołtarzem, gdzie nieistniejąca kopuła wymalowana jest tak realistycznie, że można się zastanawiać czy naprawdę jej tam nie ma. Jeśli interesujecie się klasyczną rzeźbą, to najlepiej zarezerwujcie wcześniej bilety (10€) na stronie muzeum, na miejscu w kasie najprawdopodobniej wam powiedzą, że najbliższe dni są wyprzedane. Wejściówkę kupuje się na konkretną godzinę, zwiedzanie trwa 30 minut. Jeśli nie jesteście wielkimi fanami sztuki, to myślę, że można sobie darować.

Na tropie Eleny Ferrante

Czytając „Genialną przyjaciółkę” zaznaczałam wszystkie fragmenty dotyczące miasta, a przede wszystkim dzielnicy bohaterów. W Neapolu starałyśmy się odwiedzić chociaż część wspomnianych w książce miejsc, żeby spróbować poczuć ich klimat (chociaż kilkadziesiąt lat później, bo akcja dzieje się w latach 50.). Neapol opisany przez Ferrante to miasto intensywne, kontrastowe. Pełne zapachów (jedzenia, zakładów rzemieślniczych) i dźwięków (tłuczonych talerzy wyrzucanych przez okno, kłótni, silników samochodów i petard). Są tu ciasne, brudne, biedne dzielnice, ale też eleganckie przestrzenne place, z odświeżonymi kamienicami (jak te nad morzem).

Szukając na mapie wszystkich wspomnianych w książce nazw, natrafiłyśmy na kościół pw. Świętej Rodziny, przy którym mieszkała nauczycielka, ważna w życiu młodych głównych bohaterek. Dzięki temu wiedziałyśmy, w której dzielnicy toczy się akcja i mogłyśmy tam pojechać. Tuż przy wspomnianym kościele faktycznie jest szkoła podstawowa, co jeszcze utwierdziło nas w przekonaniu, że dobrze trafiłyśmy. Wysiadłyśmy na stacji kolejki Gianturco i od razu musiałyśmy przejść przez tunel, być może ten, który w książce był ważną granicą dla bohaterek. Za nim kończyła się oswojona dzielnica, a zaczynał obcy świat zewnętrzny. Muszę przyznać, że dzielnia do ciekawych nie należy. Może potęgował to fakt, że trafiłyśmy tam w niedzielne popołudnie, kiedy wszystko było zamknięte, a na ulicach nie było żywego ducha. Za to na plecach czuło się oczy patrzących z okien lokalsów, zastanawiających się co tu robią te obce. Dawno nie czułam, że tak bardzo gdzieś odstaję.

Oprócz tego, udało nam się odhaczyć kilka innych miejsc i elementów wspomnianych w powieści:

  • Piazza Garibaldi, z budynkiem dworca kolejowego, który w czasach, gdy toczy się akcja, uważany był za nowoczesny cud techniki, który przyjeżdżali oglądać Japończycy. Stanowiący symbol patchworkowego charakteru Neapolu, gdzie pozszywane jest stare z nowym.
  • Przechadzałyśmy się ulicami, które narratorka powieści Elena odwiedziła po raz pierwszy podczas wycieczki z ojcem, kiedy jej świat rozszerzał się niczym mapa w „Heroes’ach”, m.in. Via Santa Maria di Constantinopoli. Widziałyśmy Port’Alba i Piazza Dante.
  • Nie zapomniałyśmy o „eleganckiej dzielnicy”, by tak jak bohaterki przejść się w odświętnych sukienkach przez Via Chiaia (biegnącą od Piazza del Plebiscito przy wspomnianej fancy kawiarni Gambrinus). No dobra, Jagoda była w odświętnym dresie, ale ja się serio specjalnie ubrałam w sukienkę! Bohaterki jeździły tam by spotkać zamożnych przedstawicieli wyższej klasy. My spotkałyśmy tylko tłumy turystów, no ale odhaczone.
  • Zaglądałyśmy też do antykwariatów i księgarni (m.in. do klimatycznych La Botteguccia czy Libreria Dante & Descartes, gdzie jest mała dedykowana sekcja książek z/o Neapolu po angielsku), aż natrafiłyśmy na taką, w której, tak jak książce, natrafiłyśmy na wystawie na „Małe kobietki” po włosku – powieść, w której zaczytywały się bohaterki.
  • Dla książkowych Eleny i Lili ważne było też zobaczenie po raz pierwszy morza, które z ich dzielnicy nie jest widoczne. My też przeszłyśmy się więc nad wodę.

Ktoś dotarł do końca tego posta? Gratulacje! W nagrodę podpowiem, że planując wyjazd do Neapolu nie trzeba robić tego wszystkiego! Nasza wycieczka była zdecydowanie All Intensive, atrakcje warto więc sobie rozpisać na tydzień xD

Jesteście po tym wszystkim głodni? To teraz koniecznie zajrzyjcie do gastroprzewodnika, gdzie opisałam dla Was co zjeść i wypić w Neapolu! Znajdziecie go TUTAJ.

 


Balmas

Freelancerka, ewentualnie bezrobotna. Trochę etnograf, trochę fotograf. Wolny czas najczęściej spędza w Photoshopie lub Lightroomie. Celem jej życia jest zjechanie świata, ze szczególnym uwzględnieniem krajów gdzie karmią tacosami. Szanuje szyderę i minigolfa. Jak dorośnie założy hostel i knajpę. Prowadzi bloga, żeby dostać do testów elektryczną deskorolkę.

Inne posty autora