Ponieważ istnieje. Tak właśnie na pytanie dziennikarzy o sens zdobywania Everestu odpowiedział George Malory, przez długi czas uznawany za pierwszą osobę, która stanęła na Czomolungmie. I taka odpowiedź powinna wystarczyć. Jeśli miałoby być bardziej romantycznie, powinienem przytoczyć wspomnienie z dzieciństwa kiedy czekałem na pierwszy śnieg. Gdy tylko spadł ubierałem się ciepło, brałem sanki i szedłem na łąkę znajdującą się za naszym domem. Będąc na tyle daleko, aby nie dochodziły do mnie żadne dźwięki, stawałem na jednej z płóz, wyobrażając sobie, że oto przemierzam śnieżne pustkowie z moim psim zaprzęgiem. W przypadku gdy romantyzm do was nie przemawia, bilety były tanie. Ot i tyle.

Nie wiem kiedy pierwszy raz usłyszałem o Spitsbergenie. Jestem przekonany, że lepiej zaznajomiłem się z największą z wysp archipelagu Svalbard na zeszłorocznej edycji festiwalu Halfway w Białymstoku. Tam bowiem miałem okazję posłuchać Ilony Wiśniewskiej, autorki książki „Białe. Zimna wyspa Spitsbergen”. Od roku byłem przekonany, że wcześniej czy później moja noga stanie na najdalej wysuniętym na północ kawałku lądu na Ziemi. Nie spodziewałem się tylko, że zdarzy się to tak szybko.

Bilety

Nie ma chyba miejsca, gdzie nie chciałbym się znaleźć. Zobaczyć. Doświadczyć. Chociaż na chwilę. Dla osób takich jak ja, a jest ich z pewnością mnóstwo, serwisy typu Fly 4 Free, czy Wakacyjni Piraci to prawdziwy worek Świętego Mikołaja. Szkoda tylko, że Mikołaja nie ma, a rodzice dawno już przestali się pod niego podszywać. Jednak gdy w marcu pojawiły się bilety do Longyearbyen, z Warszawy za 877 złotych nie zastanawiałem się nawet przez chwilę. Normalnie kosztują około 3 tysięcy. Jeszcze tylko szybkie konsultacje nastrojów wśród znajomych. W sumie to napisałem jedynie do osób z którymi kiedyś na temat Spitsbergenu rozmawiałem. Zdecydowała się piątka.

Nocleg

Teraz, prędko. Zanim dotrze do nas, że to bez sensu. To zdanie najdobitniej charakteryzuje moje podejście do życia i podejmowania jakichkolwiek decyzji. Nauczony doświadczeniem, sprawdziłem jednak najpierw ceny noclegów w Longyearbyen. Wybrałem się już kilka lat temu do Oslo za 88 złotych. Za trzydniowy nocleg zapłaciłem 1200 złotych. Tym razem też mieliśmy spędzić na miejscu trzy noce, których, swoją drogą, o tej porze roku na Svalbardzie nie uraczymy. Z cenami nie było tragedii. Najtańszy nocleg, który znalazłem to około 250 złotych za osobę/dzień. Tylko co to za atrakcja? To jeszcze szybki rzut oka na średnie temperatury w lipcu. 3-5 stopni. Postanowione. Będziemy nocować na najdalej wysuniętym na północ polu namiotowym na świecie.

Przygotowania

Spitsbergen latem nie jest aż tak spektakularny jak zimą, kiedy temperatura potrafi spaść poniżej minus 30 stopni. Mimo wszystko nocowanie na polu namiotowym nawet przy trzech stopniach z pewnością nie będzie należało do najprzyjemniejszych. Na szczęście wesprzeć nas zechciał Decathlon, dzięki czemu w tych niegościnnych warunkach będziemy mogli przetestować ich namiot, maty oraz śpiwory. Kolejną istotną rzeczą jest zabranie ocieplanych kaloszy. Latem na wyspie nie jest wcale tak śnieżno biało. Popularne gumiaki mogą przydać się podczas pokonywania pojawiających się ni stąd, ni zowąd strumyków. Jedzenie oczywiście również zabieramy z Polski. Ale wyjeżdżając na pięć dni (dodatkowo do zagospodarowania mamy prawie dwadzieścia godzin w Oslo), niczego specjalnego do jedzenia nie potrzebujemy.

Broń

I dochodzimy w końcu do pozycji, która budzi najwięcej emocji. Broń? Ale jak?! Ano tak. Na Svalbardzie żyje około dwóch i pół tysiąca ludzi i trzy tysiące niedźwiedzi polarnych. Jeśli chcemy wychylić nasze nosy gdzieś poza Longyearbyen to musimy posiadać broń. Możemy wypożyczyć ją na miejscu, o ile mamy stosowne pozwolenie. Nie jest to jednak duży problem, gdyż takowe jest wydawane przez gubernatora Svalbardu. Wystarczy jechać do sądu po zaświadczenie o niekaralności. Koszt to 30 złotych. Za to świdrujący wzrok Pani w okienku, która po przeczytaniu wniosku podejrzliwie pyta „Ale nie będzie Pan strzelał do misiów?” – bezcenny. Nie będę strzelał. Szansa na spotkanie niedźwiedzia polarnego o tej porze roku graniczy z cudem. Aby wypożyczyć broń należy jeszcze przetłumaczyć zaświadczenie na język norweski lub angielski, wypełnić stosowny formularz, który dostępny jest pod tym linkiem i wysłać wszystko mailem. Ja dostałem moje pozwolenie po tygodniu.

Pozwolenie na broń od gubernatora SvalbarduWstępny plan

I na koniec wstępny plan naszego pobytu na Spitsbergenie. Nie sądzę, żeby dużo się w nim zmieniło. Chociaż jak zwykle życie zweryfikuje. W Longyearbyen wylądujemy w sobotę o godzinie 01:30 w nocy. Pole namiotowe znajduje się około 500 metrów od lotniska. Rozbijemy namioty, prześpimy się i pierwszy dzień poświęcimy na zwiedzanie miasta. W planach mamy dwa muzea: North Pole Expedition Museum oraz Svalbard Museum. Z pewnością odwiedzimy też Globalny Bank Nasion, gdzie przechowywane są jadalne nasiona z całego świata. Na wypadek jakiegoś kataklizmu. Bardzo możliwe, że skorzystamy również z możliwości wypożyczenia rowerów. A wieczór spędzimy pijąc piwo w najdalej wysuniętym na północ na świecie pubie. Drugi dzień to 10 godzinna wycieczka statkiem do Pyramiden, rosyjskiej miejscowości widmo. To największa szansa na zobaczenie niedźwiedzia polarnego. Trzeci i niestety ostatni dzień naszej svalbardzkiej przygody to trekking na znajdujące się pomiędzy dwoma lodowcami wzgórze Sarkofagen. Jeśli pójdzie nam sprawnie, spróbujemy przespacerować się gdzieś dalej. A i oczywiście kąpiel w Morzu Arktycznym. Tej przyjemności z pewnością nie będę sobie w stanie odmówić.