Wspominałam już kiedyś, że ciągłe poszukiwanie blogowego kontentu, sprawia, że rzadko bywam w jakimś miejscu więcej niż raz. Na świecie jest za dużo do opisania. Knajpa musi mnie naprawdę urzec, żebym do niej wracała regularnie. Do tej pory na mojej prywatnej liście najczęściej odwiedzanych były Cuda na Kiju oraz La Sirena, w tym roku do faworytów dopisałam jeszcze Eden Bistro no i właśnie ochocki Shuk, o którym będzie dzisiaj. Zresztą, jak się okazało, jest to lokal ludzi odpowiedzialnych za inną bliskowschodnią perełkę, którą szanuję od dobrych kilku lat – Mezze na Różanej.

Do Shuka po raz pierwszy zawitałam we wrześniowy poranek. Celem było naprawienie się jedzeniem po grubych urodzinach Mięty, które świętowaliśmy dzień wcześniej. Misja została spełniona w stu procentach. Tak ogromnych porcji w życiu się nie spodziewaliśmy. Nad pokaźnymi tacami pełnymi libańskich i tureckich mezze spędziliśmy dobrych kilka godzin, popijając wyborną grejpfrutową lemoniadę i użalając się nad skacowanym życiem. Ta wizyta zapadła mi w pamięć tak bardzo, że wpisałam weekendowe poranki w Shuku na listę prywatnych rytuałów. Od tej pory na leniwe śniadanie w Shuku umawiam się ze znajomymi przynajmniej raz w miesiącu.

 

Czym taca bogata

Jeśli chodzi o jedzenie, to od razu zaznaczam, że ja jestem stałym bywalcem jedynie w weekendy w porze śniadaniowej (śniadania podawane są tylko w weekendy, w tygodniu otwierają o 12). Na lunchu ani obiedzie nigdy w Shuku nie byłam. Natomiast słyszałam na ich temat różne opinie – jedne bardziej, drugie mniej pochlebne. Ze śniadań zdecydowanie najbardziej polecam zestawy libańskie, tureckie, a od niedawna także marokańskie. Chociaż marokańskie wypada najsłabiej, ale może to dlatego, że najwięcej w nim rzeczy na słodko, a ja jednak preferuję wytrawne posiłki o poranku. Ja jestem wierną fanka wersji libańskiej z falafelami i hummusem, chociaż zawsze podkradam też zawijasy z liści winogron z zestawu tureckiego (uwielbiam!). Zestawy wyglądają tak, że na wielkiej tacy dostajecie kilka różnych mezze, a do tego pieczywo, pitę lub racuszki. Jeśli wybieracie się w kilka osób to polecam wziąć takie zestawy i się nimi wymieniać robiąc sobie mini piknik na stole. Aha, porcje są ogromne, praktycznie niemożliwe do przejedzenia, więc taki zestaw załatwi wam śniadanie i obiad za jednym zamachem.

Ze śniadań przetestowaliśmy też jajka sadzone z za’atarem, które są mega dobre i różne wariacje szakszuki, które zawsze są sztosowe (ale to jedno z moich ulubionych śniadań w ogóle, więc mogę być stronnicza). Tym, czego nie polecam jest natomiast wieża, czyli śniadanie dla dwojga. Wygląda fajnie, bo podane jest na kilku piętrach, ale zawartość nie jest szczególnie fascynująca. W Shuku można zjeść zdecydowanie lepiej, więc piętrową konstrukcję polecam odpuścić.

 

 

Zarezerwuj stolik… i czas!

Planując weekendową posiadówkę w Shuku musicie pamiętać o tym, że jest to miejsce bardzo popularne,a  co za tym idzie, nieustannie oblegane. Ja za pierwszym razem o tym nie wiedziałam, więc żeby zająć stolik musiałam swoje odstać w kolejce. To jednak było lato i stolików było więcej (na zewnątrz mają wtedy ogródek). Teraz już wiem, że stolik na śniadanie trzeba wcześniej rezerwować. W zeszłym tygodniu przyszłam na otwarcie (dlatego na zdjęciach pusto) i już część osób zmuszona była wyjść z kwitkiem. Wszystkie stoliki były zarezerwowane.

 

 

Druga sprawa to czas oczekiwania. W związku z tym, że lokal jest spory, a w weekendy totalnie zapchany, musicie liczyć się z tym, że na jedzenie najprawdopodobniej trochę poczekacie. Ile dokładnie? Tu bywa różnie. Ostatnio wpadłyśmy na 10, szybko zamówiłyśmy i nasze pełne tace dostałyśmy już po pół godziny. Bywało jednak i tak, że na śniadanie trzeba było poczekać nawet półtorej godziny. Tak to już jednak jest z popularnymi knajpami. Osobiście mi to nie przeszkadza, kiedy jestem na taką sytuację przygotowana mentalnie. Wtedy wiem, że trzeba wypić dużo kawy, która blokuje uczucie głodu. A poza tym daje to dużo czasu na ploteczki.

 

Miejsce przyjazne piesełom

Jednym z powodów, dla którego wciąż wracam do Shuka jest to, że są tam bardzo przyjaźnie nastawieni do psów. I to nawet z gatunku gigantów. Z psem bez problemu można siedzieć w środku, a nawet zostanie przez miłą kelnerkę poczęstowany wodą z fancy miski, której nie powstydziłby się niejeden fan designu. Osobiście nie posiadam czworonoga, ale dzięki temu, że w Shuku nie ma z nimi problemu, wreszcie mogę się regularnie spotykać z kumpelą, która mieszka kilka kroków dalej, na Grójeckiej, a przez wielkiego psa zwykle czuje się wykluczona z wyjść na miasto (nie chce psiny zostawiać też w weekendy, bo nie ma jej całymi dniami w tygodniu). Ekstraklasa, na pewno będziemy tu wracać ze względu na pyszne śniadanie i miłą atmosferę. Wam również polecam sprawdzenie Shuka.