Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że słowami najczęściej padającymi z mych ust jest „zjadłabym tacosiki”. Tę miłość do mini tortilli z mięsem (i nie tylko!) zaszczepiły we mnie pikantne wytwory sprzedawane w meksykańskich budach ze street foodem. Odkąd wróciłam z kraju mole poblano tęsknię za meksykańską kuchnią i szukam jej w Warszawie. Czy skutecznie?
W dobie tanich biletów lotniczych i Airbnb podróżowanie po świecie staje się coraz łatwiejsze. I tańsze. Wszyscy wozimy się od Azji po Amerykę – od Tajlandii po Meksyk. Próbujemy lokalnej kuchni, zażeramy się tamales, mole i enchiladami. Wracamy do domu i z utęsknieniem poszukujemy wakacyjnych smaków. Szukamy „autentyczności”. W Polsce restauracje serwujące etniczną kuchnię oceniamy w kontekście podobieństwa do tego, co znamy z wyjazdów.
Nie oszukujmy się, wszyscy jesteśmy samozwańczymi ekspertami kulinarnymi. Często niesłusznie, bo ograniczamy tym kreatywność szefów kuchni, od których wymagamy, by gotowali tak jak egzotyczni lokalsi. Cóż, ja mam świadomość zjawiska, a mimo wszystko jestem temu winna. Wróciwszy z Meksyku, poszukiwałam jak najbardziej „oryginalnej” kuchni. Brakowało mi prawdziwych tacosów z zielonym limonkowym sosem, świeżymi tortillami (miękkimi! Nie taco shells na amerykańską modłę), doprawionym mięsem i garścią kolendry. Poszukiwania wciąż trwają, choć jestem już blisko ideału. A to za sprawą warszawskiej restauracji La Sirena.
Menu wprost z kartelu
W La Sirenie bywałam już nieraz. To miejsce sprawdza się w każdej sytuacji – tacosiki równie dobrze wchodzą na weekendowe kac śniadanie, na szybki lunch i wieczorną posiadówkę przy drinku. Absolutnie nie odmawiajcie sobie przystawki! Nawet jeśli nie jesteście bardzo głodni. Ja wypróbowałam większość: ceviche z przegrzebków, totopos carne asada czy pijaną czarną fasolę. Najbardziej polecam jednak pierwszą pozycję z menu – totopos z trzema salsami. Absolutnym must-have jest guacamole i pico de gallo, jako trzeci sos proponuję coś na słodko, np. ananasa z agawą.
Ale gwoźdź programu to oczywiście tacos. Sens mojego życia 😉 Bez względu na to, które wybierzecie, dostaniecie trzy tortille pełne pyszności. Na pierwszy rzut oka może wam się wydawać, że się nie najecie. Nic bardziej mylnego. Ostatnie kawałki wpycham już na siłę, bo szkoda mi zostawić. W La Sirenie serwują cztery rodzaje tacosów: wersję wegetariańską na ostro, z czarną fasolą, serem i papryczkami; wersję z żeberkami i doskonałym sosem; z długo pieczoną, rozpadającą się w ustach wieprzowiną oraz czarne z owocami morza. Tych ostatnich nie próbowałam, choć Doris twierdzi, że klasyczne, białe, smakowały jej bardziej. Może i jej wierzę, ale w przyszłości nie odmówię sobie wypróbowania też czarnej tacosowej opcji 😉
Jeśli dacie radę coś dopchnąć, zapytajcie o opcje deserowe. Codziennie serwują inne ciasta. My trafiłyśmy na mocno czekoladowe z chili i lodami limonkowymi. Meeega! A kawałek porządny – nie dałyśmy rady zjeść go we trzy (już po opchnięciu góry tacosów, ma się rozumieć). A do picia? Aguas frescas, które jeszcze podczas wizyty w Meksyku nazwałyśmy z Doris „mieloną wodą”. Zmieniają się sezonowo, ale wszystkie są pyszne, więc nie będziecie zawiedzeni bezwzględu na to, którą wybierzecie.
Kawałek Meksyku w Warszawie
La Sirena to miejsce przemyślane w każdym szczególe. Z zewnątrz wygląda jak totalna dziura. Dokładnie tak jak najlepsze jadłodajnie w Meksyku. W środku design dopracowany jest co do ostatniego widelca. Potrawy podają na „zniszczonych” deskach i stylizowanych talerzach. Zdarza się też trafić na prawdziwy autentyk – tacosy podane w plastikowym koszyku przykrytym folią. Dokładnie tak, jak Meksykanie podają na ulicznych stoiskach – od Cancun po Mexico City. Na barze stoi tequila z robalem, a na każdym stoliku kaktus. Swoją obecnością zaszczyciła nas nawet kościotrupowa Matka Boska świetnie wpisująca się w wystrój.
La Sirenę polecam wszystkim. Jeszcze nigdy się tam nie zawiodłam. Jedyne niepowodzenie, to brak stolików, na który możecie natrafić jeśli nie zrobicie wcześniej rezerwacji. Knajpa cieszy się sporym zainteresowaniem. I słusznie! Zarezerwujcie więc stolik i idźcie koniecznie. I weźcie ze sobą znajomych, żeby mieć z kim podzielić się tacosami. Wtedy wypróbujecie różnych smaków za jednym zamachem.
Zapisz
Zapisz
La Sirena
La Sirena to prawdziwy hit. Ostatnio się zastanawiałam czy mam swoje ulubione lokale w Warszawie. Jeśli miałabym jakieś wskazać to byłaby to właśnie La Sirena. No i Cuda na Kiju, w których bywam co tydzień, ale o tym następnym razem. Jeśli pracujecie w okolicy, polecam wypróbować opcję lunchową. Cena jest bardzo godna w stosunku do ilości jedzenia, które otrzymacie.
Balmas
Freelancerka, ewentualnie bezrobotna. Trochę etnograf, trochę fotograf. Wolny czas najczęściej spędza w Photoshopie lub Lightroomie. Celem jej życia jest zjechanie świata, ze szczególnym uwzględnieniem krajów gdzie karmią tacosami. Szanuje szyderę i minigolfa. Jak dorośnie założy hostel i knajpę. Prowadzi bloga, żeby dostać do testów elektryczną deskorolkę.
Podobne posty
1 marca 2017
Bordo – dobre śniadanie w Centrum
21 lutego 2017