Dzisiaj zapraszam was na opis miejsca, w którym byłam już dwa razy i za każdym razem miałam nieco inne odczucia. W zasadzie taki był cel, bo pierwsza wizyta miała miejsce zaraz po otwarciu Vietnamki i zapamiętałam ją raczej jako niepowodzenie. Chciałam dać jeszcze jedną szansę, więc niedawno wpadłam ponownie sprawdzić czy coś się zmieniło.

No więc czy się zmieniło? I tak i nie. Nie zmieniła się jakość jedzenia, które od początku oceniałam na plus. Zmienił się natomiast sposób organizacji pracy. Albo może po prostu teraz lepiej trafiłam godzinowo. Tak czy inaczej, tym razem udało mi się wybrać do lokalu kilku osobową grupą, zamówić jedzenie i otrzymać je w czasie krótszym niż dwie godziny. Czego niestety nie mogę powiedzieć o naszym pierwszym doświadczeniu w Vietnamce. No to po kolei, jak to z tą knajpą jest…

 

 

Pho jak marzenie?

Do Vietnamki po raz pierwszy wybraliśmy się po entuzjastycznej recenzji na blogu Pyza Made in Poland. Autorka jest ekspertką w dziedzinie wietnamskiej kuchni, dlatego jak coś poleca, to my jej wierzymy. Nie zawsze docenimy czy coś jest autentyczne czy nie, ale też w sumie nie bardzo nas to interesuje. My chcemy, żeby było smaczne. Vietnamce nie można odmówić tego, że podawane tam dania faktycznie smaczne są. osobiście jestem fanką zupy pho (podobno można być albo w opcji pho albo w opcji ramenowej i jest to wielka wojna tożsamościowa, ja jestem chyba wszechżarłokiem, bo nie umiem wybrać którą z tych zup lubię bardziej), więc i tym razem zamówiłam michę mięsnego wywaru. Tym bardziej, że według wspomnianej już blogerki-ekspertki, podawana tu zupa jest najlepszą w Warszawie (oficjalnie drugie miejsce na liście, ale numerem jeden jest lokal w Wólce Kosowskiej, a tam mi jednak nie po drodze). Czy faktycznie jest to najlepsza zupa pho w Warszawie? Tego nie wiem. Mi jak najbardziej smakowała i osobiście (again, jako nie-ekspert, tylko żarłok) postawiłabym ją na równi z opisywanym już kiedyś pho z Ukim na Chłodnej. Zresztą w obu tych miejscach podoba mi się to, że osobno do zupy dostaniecie talerz pełen ziół i zieleniny, które możecie sobie dorzucić w takiej konfiguracji jak wam smakuje. Ja tam wszystkie zieleniny szanuję, ale są i tacy, którzy na zapach kolendry reagują opuszczeniem lokalu, więc to zdecydowanie dobre rozwiązanie.

 

 

Za pierwszym razem zamówiłam pho ze szpikiem kostnym, której, zdaje się, już nie ma w menu. A szkoda, bo była bardzo smaczna, a sam szpik, choć próbowałam go już wcześniej, wciąż był ciekawym doświadczeniem. Podczas drugiej wizyty zdecydowałam się natomiast na wersję zupy z wołowiną w sosie winnym. Tą również zdecydowanie polecam. Super dobre jest mięso, ale i sam wywar. Na plus oceniam też fakt, że porcje zupy są naprawdę godne i głodni po nich nie wyjdziecie. W dodatku podane są w miskach tak pięknych, że gdyby nie to, iż kosztują miliony monet, to jadłabym z nich własnej roboty zwykły polski rosół, który szanuję nie mniej niż pho, a który jest jedną z moich tajnych broni w walce z zimą i przeziębieniem.

 

Dwie godziny później

Problem z moją pierwszą wizytą w Vietnamce jest taki, że choć zupę wspominam dobrze, to zdecydowanie gorzej w pamięci zapadł mi czas oczekiwania oraz obsługa. Wtedy na testy jedzonków wybraliśmy się jakiś tydzień, dwa po otwarciu. Nasz błąd polegał jednak na tym, że trafiliśmy tam w przerwie lunchowej pracowników okolicznych korpo. I o ile ze znalezieniem miejsc siedzących nie było problemu, tak z otrzymaniem jedzenia było już zdecydowanie gorzej. Spośród naszej szóstki każdy dostawał swoje danie po totalnie innym czasie. Najpierw było nam trochę głupio i próbowaliśmy czekać, aż wszyscy dostaną swoje, ale szybko okazało się, że nie ma to najmniejszego sensu, bo zupa stygnie, a po pozostałych zamówieniach nie ma śladu. Problem polegał tu przede wszystkim na tym, że w przeciwieństwie do rzeczonych pracowników korporacji, my nie darliśmy mordy, że za długo czekamy, w związku z czym bez względu na kolejność przychodzenia, jedzenie dostawali najpierw ci, którzy głośniej krzyczeli, że nie mają czasu.

 

 

Właśnie dlatego ważnym dla mnie było, by przed napisaniem recenzji wpaść do lokalu jeszcze raz. To pierwsze doświadczenie zniechęciło mnie na tyle skutecznie, że kolejną szansę dałam dopiero po ponad pół roku, ale na szczęście przyniosło to oczekiwany efekt. Obsługa była miła, jedzenie wjechało szybko, ze stolikiem nie było problemu. Wszyscy zadowoleni. No może oprócz Matyldy…

 

Nie dla wegetarian

Kontrowersyjny podtytuł, co nie? No cóż. Takie są niestety moje doświadczenia z tym miejscem. Wegetarianie z Vietnamki wychodzą głodni. Za każdym razem knajpę odwiedzałam z jakąś wegetarianką u boku i za każdym razem wychodziła nieszczęśliwa. Za pierwszym razem powodem nieszczęścia był szpinak wodny smażony z chili, czosnkiem i kiełkami. Jest to bowiem porcja zwykłego ryżu z zielskiem, które to trzeba sobie zawinąć w większe kawałki zielska i spożyć jak naleśnik. Pomysł może i fajny, ale niestety porcja mocno niesatysfakcjonująca. Szczególnie kiedy reszta towarzystwa spożywa ogromne porcje zupy. Za drugim razem było tylko gorzej. Do lokalu zawitałyśmy o 18, więc nie jakoś  super późno, niestety z opcji wege do wyboru było… nic. Akurat wszystko się skończyło. Na szczęście Matylda nie ma problemu z rybami i owocami morza, zamówiła więc krewetki z sosem tamaryndowym podane z ryżem. Niestety porcją tego dania też nie była usatysfakcjonowana. Zjadła zanim reszta dobrnęła choćby do połowy zupy i zaczęła planować miejscówki, gdzie możemy iść na deser, żeby jeszcze się czymś dopchnąć.

 

 

Sama nie wiem czy polecać wam Vietnamkę. Moje odczucia w stosunku do tego lokalu są ambiwalentne. Jeśli chodzi o zupę, to zdecydowanie oceniam na tak, ale jeśli jesteście wege, to lepiej wybierzcie inne miejsce, bo jest spora szansa, że stąd wyjdziecie głodni. Aha, ponieważ są i tacy, których oburza cena zupy pho wyższa niż 18 złotych, to od razu dodam, że w Vietnamce ceny są restauracyjne, a nie takie, do których przyzwyczaiły budki „U Wietnamczyka”. Za zupę zapłacicie tu od 24 do 28 złotych. Zresztą wszystkie ceny możecie sprawdzić w menu, które dostępne jest na ich Facebookowym profilu.