Ziomeczki, sprawa wygląda następująco: research do kolejnego posta o warszawskich cocktail barach trwa, ale może się nieco przedłużyć. W międzyczasie kolejna miejscówka trafiła na moją osobistą listę „Top 10”, a testowanie drinków w innych lokalach straciło na dynamice. Jak żyć, kiedy żyje się dobrze?! Żebyście nie tracili, was też wysyłam więc do Wozowni! Tym bardziej, że obowiązuje tam świetna promocja na drinki, a z promocjami jest tak, że nigdy nie wiadomo kiedy się skończą.

Alkohol was nie interesuje? Nic straconego, bo w Wozowni, ukrytej w bramie przy Placu Trzech Krzyży, zjecie też super kanapki z grillowanymi przysmakami, śniadania czy czekoladowe ciasto z fiołkową polewą, na widok którego za każdym razem cieknie mi ślinka. Ja w Wozowni po raz pierwszy byłam latem, kiedy wnętrze małego budyneczku nie było jeszcze gotowe, za to można było się rozsiąść w ogródku i delektować ginem z ziołowo-kwiatowym bukietem. A w zasadzie nie, w Wozowni byłam jeszcze wcześniej.

 

 

Podróż w czasie

Nie wiem czy ktoś z was pamięta zamierzchłe czasy zanim Hala Koszyki została wyremontowana i w jej starej wersji znajdowało się kilka stoisk i  bar Koszyki, a za budyniem odbywały się raz na jakiś czas jedne z pierwszych street foodowych spędów, kiedy zwrot „street food” jeszcze nie wiele dla większości znaczył. Ja pamiętam, bo to te zamierzchłe czasy, kiedy o  tajemniczym street foodzie (ale nie takim z pyzami, tylko już hipsterskim) robiłam magisterkę. No i właśnie wtedy poznałam Wozownię. Kiedy nie była jeszcze Wozownią, tylko barem Koszyki. Nie wierzycie? Znalazłam na dysku foteczki z Urban Marketu we  wrześniu 2013 roku. Wychodzi na to, że byłam blogerem zanim sama o tym wiedziałam!

 

 

Zapraszamy do bramy!

Od tej pory wiele się zmieniło. Lokal się przeniósł, rozbudował, popracował nad menu i „stylówą”. Już w bramie (od strony Nowego Światu) do wejścia zaprasza kolorowy neon przywodzący na myśl logo Rolling Stonesów. Potem przed waszymi oczami stanie niewielki budynek dwustuletniej wozowni (teraz już z ocieplaną przybudówką). Latem w zestawie pojawiają się też ławki na zewnątrz i ogródek pełen ziół i zieleniny. Wnętrze jest totalnie w moim stylu. Jest kolor, jest trochę vintage, jest modnie ale bez zadęcia.

 

 

Co ważne, w Wozowni możecie w zasadzie siedzieć cały dzień. Otwierają już o ósmej rano (codziennie) i od razu zaczynają serwować śniadania. Tych jeszcze nie próbowałam, bo nieustająco jestem w trakcie poszukiwań porannych promocji, a tu takowej nie ma. Zdjęcia i menu wyglądają jednak mega zachęcająco, więc z pewnością wpadnę tu pobejować od rana w któryś weekend. Jak tylko zjecie śniadanie, możecie przerzucić się na lunch. Kto bogatemu zabroni? Za 24 złote dostaniecie zupę, jedno z grillowanych dań ze stałej oferty (mniejsza porcja), deser i napój.

 

 

Zjadłabym kalmar!

Jeśli chodzi o jedzenie, to w Wozowni od początku stawiają na dania z grilla. Macie tu do wyboru cztery opcje: kalafiora w arabskich przyprawach, kalmary, śledzie z majonezem kaparowym i kurczaka z sezamem. Ja oczywiście jestem profesjonalnym blogerem, więc wypróbowałam wszystkie 😉 Za bardzo też nie ułatwię wam wyboru, bo wszystkie mega mi smakowały. Choć jako fanka owoców morza, po pierwszym teście wszystkiego, każdym następnym razem zamawiałam już kalmara. Wszystkie cztery opcje podane są w formie kanapki, na zajebistym drożdżowym pieczywie, które w Wozowni robią sami. A to, co mi się najbardziej podoba, to że wszystko możecie zamówić w wersji większej (podwójna porcja plus sałatka) lub mniejszej (która wcale nie jest mała). Ja jestem fanką takiego rozwiązania, bo zamiast głowić się co wybrać, trzeba się po prostu wybrać we dwójkę i zamówić mniejsze porcje wszystkiego. Co i ja uczyniłam.

 

 

P.S. Zdjęcia szamy z lata, teraz porcje wyglądają trochę inaczej, ale nie miałam aparatu, więc nie robiłam dokumentacji 😉 Całość teraz podana w bardziej „kanapkowej” formie, a.k.a. wszystko w chlebie.

 

Drinki tańsze niż piwo

Teraz już na pewno jesteście najedzeni. Przejdźmy więc do gwoździa programu – czerwonego, ciągnącego się przez większą część lokalu baru. Do szklanek i kieliszków pełnych wybornych trunków, które od poniedziałku do piątku między 16 a 20 możecie w Wozowni dostać za śmieszny hajs. W ramach happy hours, zamawiając dowolnego drinka, drugiego takiego samego dostaniecie gratis. Promocja dotyczy również piwa i prosecco. Co to oznacza? A no to, że za drinka z karty zapłacicie miedzy 6,50, a 11 złotych. WTF?! Polać ginu! Możecie też zamówić klasyki z poza karty. Nimi się jednak nie interesowałam, bo byłam zbyt zajęta koktajlem lawenda na miodzie. Pachnie jak łapka na mole, ale jest totalnym sztosem 😉

 

 

Ogólny wniosek z tego posta jest taki, że jakbyście mnie szukali, to najpewniej jestem w Wozowni. Co i wam polecam. Jak już się najecie i podpijecie, to w weekendy możecie jeszcze zabalować. Odbywają się tu różne imprezki, np. Silent Disco. Ja już się nie mogę doczekać  wiosny, kiedy w Wozowni będzie można popijać pyszne drinki w promieniach słońca.