Improwizacja to spontaniczne tworzenie, z łacińskiego improvisus czyli nieprzewidywalny. Dziś chciałbym opowiedzieć trochę o improwizacji teatralnej, bo właśnie teatrem improwizowanym zajmuje się Szkoła Impro, która jest bohaterką poniższego posta.

O samej improwizacji rozpisywał się nie będę, bo i też merytorycznie nie czuję się do tego przygotwany. Zacznę zatem od tego, że na pierwsze „impro” dotarłem jakieś 6 lat temu do Klubu Komediowego. Była to Bitwa na Dubbingi, gdzie występujący improwizatorzy przez kilka minut mieli podkładać głos do wspaniałych produkcji filmowych wybranych przez Bartka Walosa. Ten format spodobał mi się na tyle, że postanowiłem się zgłosić i wystąpić. Jako, że byłem jedyną osobą nie należącą do żadnej grupy impro, a dodatkowo żeby zniwelować stres wypiłem wcześniej trzy piwa, poszło mi, jak możecie przypuszczać, średnio. Na szczęście miałem mocne wsparcie ze strony publiczności, więc uplasowałem się gdzieś w środku stawki. I… nie miałem jakoś pomysłu i chęci na kontynuowanie tej przygody. Nie oglądałem też raczej spektakli, ponieważ, co zresztą nadal podtrzymuje, impro jest najzabawniejsze jeśli się w nim występuje. Taki rym przypadkowy nawet wyszedł. Wszystko zmieniło się w sierpniu zeszłego roku, gdy na 32 urodziny zażyczyłem sobie kurs w Szkole Impro. Rok wcześniej wziąłem udział w dwudniowych warsztatach teatralnych i uznałem, że chętnie bym zrobił coś podobnego, odświeżając jednocześnie moją przygodę z impro.

Wybierając się na kurs do Szkoły Impro możecie zapisać się na trwającą dwa miesiące zerówkę. Osiem spotkań pozwoli wam sprawdzić o co w tym wszystkim chodzi i czy impro faktycznie was kręci. Jeśli jednak nie chcecie wydawać od razu trzech stówek, bo na przykład obawiacie się, że zrezygnujecie po pierwszym zajęciach, warto zapisać się na jeden z wielu warsztatów (polecam śledzić fb). Trwają one zazwyczaj 2-3 godziny i są moim zdaniem idealnym sposobem, aby zobaczyć z czym to się wszystko je. Chociaż niezależnie od tego co wybierzecie i tak powinniście wybrać się do Resortu Komedii i obejrzeć kilka spektakli. Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Ok, ale w sumie ten tekst powinien znaleźć się na końcu wpisu… no nic. Improwizujmy dalej.

Ja otrzymałem w prezencie urodzinowym voucher na zerówkę i we wrześniu zapisałem się na zajęcia do Marty Iwaszkiewicz. Piątek godzina 18:00. Idealna pora żeby odreagować po całym tygodniu. Jeśli oczywiście podczas tego tygodnia, w odróżnieniu ode mnie pracowaliście. Ja nie miałem czego odreagowywać, albo może inaczej, każda inna pora byłaby dla mnie równie dobra. Na pierwszych zajęciach w grupie było około 15 osób. I tak jak to ostatnio bywa coraz częściej, byłem jednym ze starszych uczniów, z czego wielokrotnie później sobie żartowałem. Po pierwszych zajęciach zrezygnowały 2 lub 3 osoby i tak oto powstał bardzo fajny team, z którym przez dwa miesiące trwania zajęć spędziłem fantastyczny czas. Marta zapewniła nam na zerówce fantastyczną atmosferę, wszyscy czuliśmy się bardzo dobrze, a najważniejszą rzeczą było to, że nikt nas nie oceniał, wszystkie pomysły były dobre, a my po prostu mieliśmy wyrzucać je z siebie.

Każde, trwające 3 godziny zajęcia rozpoczynały się od rozgrzewki, której zadaniem było wyjęcie kijów z tyłków i wrzucenie na luz. Następnie przechodziliśmy do wykonywania przeróżnych ćwiczeń – oprowadzaliśmy kolegę po świecie naszego dzieciństwa, bawiliśmy się na balu w innej epoce i robiliśmy mnóstwo przedziwnych rzeczy. Po przerwie, podczas której najczęściej grałem na ukulele improwizowane piosenki ustawialiśmy scenę i ćwiczyliśmy różne krótkie formaty. Czy było fajnie? Nawet lepiej, a świadczyć może o tym chociażby fakt, że ponad połowa grupy zapisała się na kolejny poziom, czyli Armando. Zapraszam was w ogóle w najbliższy poniedziałek 28 stycznia na darmowe pokazy szkoły impro, jeśli chcecie zobaczyć jak sobie radzą raczkujący improwizatorzy.

Ja po ukończeniu Armando, nad którym muszę się jeszcze chwilę zastanowić, podobnie jak nad swoim życiem, postanowiłem zrobić sobie przerwę. Czy wrócę na zajęcia i kiedy, jeszcze nie wiem. Mam zamiar obejrzeć najpierw kilka spektakli i pobawić się trochę na różnych open mic’ach. Ale jeśli sami się zastanawiacie czy warto wydać trzy stówki na zerówkę w Szkole Impro, odpowiadam: warto. Dla złapania dystansu, wyrzucenia z siebie emocji, wyciszenia się, gdy nagle zobaczycie, że nie wystarczy wyjść na scenę i drzeć japę żeby było zabawnie. Pracy w grupie, słuchania, myślenia. Odnajdziecie też swoje wewnętrzne dziecko, którym będziecie mogli się w końcu zaopiekować. A nie to nie tu… 😉 Ale rozwijając jeszcze ten wątek, czy impro to jakaś forma grupowej terapii? Nie mam wątpliwości. I takie odczucia towarzyszyły mi od pierwszych zajęć. Bazowa akceptacja, wyrzucanie emocji, wychodzenie ze schematów. W ogóle rzuciłem raz na zajęciach taką teorię, że impro jest dla osób, które albo są w trakcie terapii, już ją skończyli albo dopiero zaczną. Gdy podzieliłem się tą myślą przed pokazami Szkoły Impro z naszą panią profesor na chwilę się zamyśliła po czym odpowiedziała – ja miałam dziś swoją o 12:00. – Ja o 13:00 – rzuciłem. Stojąca obok koleżanka z grupy popatrzyła na nas z uśmiechem – ja musiałam przenieść na jutro. Także tak. I ostatnie, ale równie ważne. Jestem przekonany, że na zajęciach poznacie tak jak ja mnóstwo fantastycznych ludzi, z którymi spędzicie fajny czas nie tylko na zajęciach. Polecam wam również wieczory w Resorcie Komedii. Jeśli wpadniecie 18 lutego na Statek Miłości | Piosenki improwizowane lub 27 lutego na Wieczór Wrażliwych Chłopców to będziecie mogli się pośmiać również ze mnie, a później napijemy się piwka.