Królikarnia od jakiegoś czasu stała się jednym z moich ulubionych miejsc w Warszawie. Nie mają sobie równych, szczególnie jeśli chodzi o wydarzenia i wrażenia, których ciężko szukać gdziekolwiek indziej. Gdy tylko na Facebooku pojawiła się informacja o nowym cyklu koncertów, już wiedziałem, że będzie ciekawie. Później przeczytałem „Nocowanie przy fortepianie”. I od razu wysłałem maila w celu rezerwacji miejsca.

Przyznam, że nie bez znaczenia był fakt, że nie dotarłem w tym roku na inny cykl organizowany przez Królikarnię, czyli Brzask. Koncerty o wschodzie słońca. Ostatni z tegorocznych miał miejsce 3 września. Nie wiem czy też tak macie, ale dla mnie zawsze jednym z najbardziej magicznych momentów, było przywitanie słońca po nieprzespanej nocy. Niezależnie od tego czy wiązało się to ze studiami, pracą czy imprezą, która nie chciała się skończyć. Czułem wtedy jakby świat, na krótki czas zatrzymywał się i kurczył, by po chwili wrócić do pierwotnych rozmiarów i znów wprawić wszystko w ruch. Na Brzask dotrę z pewnością w przyszłym roku.

Słuchy – Koncerty do Zwiedzania w Królikarni

Żałuję, że nie udało mi się dotrzeć na 20:00 aby posłuchać LUTOSŁAWSKI PIANO DUO: Emilia Sitarz, Bartek Wąsik. Wypadło nam właśnie wtedy spotkanie blogerów. Miało to również swoje przyjemne strony, bo do Królikarni przyjechałem już po dwóch piwach. Upewniłem się jednak wcześniej, że przybycie o 22:00 nie grozi żadnymi negatywnymi konsekwencjami. Co więcej, dopuszczalne było pojawienie się o dowolnej porze. Punkt 22:00 stanęliśmy przed drzwiami. Jeszcze tylko odhaczenie się na liście (tak jak pisałem konieczne było mailowe zarezerwowanie miejsca, rozeszły się wszystkie) i mogliśmy wchodzić do środka. Przyjechaliśmy ze swoimi matami i śpiworami. Zabrałem sobie również strój lotopałanki, który oryginalnie jest przecież niczym innym jak pidżamą. Upatrzyliśmy sobie przytulne miejsce w rogu jednej z sal, rozłożyliśmy karimaty (których jak się okazało zabierać nie musieliśmy, bo były przygotowane na miejscu), śpiwory i postanowiliśmy, że przespacerujemy się jeszcze do kawiarni na jedno piwo.

królikarnia

Królikarnia Cafe, to miejsce, które samo w sobie zasługuje na oddzielny wpis w zakładce gastro. Tutaj na szybko nadmienię tylko, że mają dobrą kawę, równie dobre ciasta, piwa kraftowe i mnóstwo książek. W ramach nocowania przy fortepianie, do godziny 6:00 podawane było również śniadanie, w formie tostów i zupy dyniowej. Niestety jakoś się nie zebraliśmy.

Nocowanie przy fortepianie

Po wypiciu piwa, weszliśmy po cichu z powrotem do środka. Stanęliśmy w środkowej sali. Nocny koncert już trwał, a w Królikarni rozbrzmiewała pieśń „Den enda stunden” (Jedna Chwila). Przy fortepianie siedział Bartek Wąsik. Przez dłuższą chwilę nie mogłem zlokalizować śpiewającej Barbary Kingi Majewskiej. Dźwięki rozchodziły się po pomieszczeniach i tworzyły nieziemski nastrój, wzmacniany przez mrok i delikatne światło, które dostawało się do pokoi poprzez małe otwory w folii, którą zaklejone były okna. Stojąc tak i wierząc coraz bardziej, że patrzę na rozgwieżdżone niebo, zorientowałem się, że śpiew ma swoje źródło zaraz za moimi plecami, a jego autorem jest siedząca na ławce dziewczyna, która wstała po chwili i zaczęła przechadzać się po wszystkich pomieszczeniach. Coś niesamowitego. Nie jestem na tyle wyedukowany, aby oceniać i analizować muzykę i sztukę. Jednak bez wątpienia obcowanie z nią potrafi, acz nie zawsze, wywołać we mnie niesamowicie silne emocje. I to właśnie cenię bardziej niż wszystkie obiektywne cechy danego dzieła. Początek nocowania przy fortepianie poruszył mnie tak mocno, że jeszcze długo będę go wspominał. „Den enda stunden” możecie posłuchać tu:

Gdy tylko Barbara Kinga Majewska przestała śpiewać, położyliśmy się na naszych karimatach, by już po chwili zasnąć. Obudziłem się sam z siebie, o piątej nad ranem, pamiętając dokładnie ogromną ilość snów, które zazwyczaj ulatują bardzo szybko po przebudzeniu. Leżałem jeszcze przez około pół godziny wsłuchując się w dźwięki fortepianu. Po tym czasie postanowiłem się przespacerować po wszystkich pomieszczeniach i zrobić kilka zdjęć. Królikarnia wyglądała jak schronisko, ukryte gdzieś w górach, które wypełniło się mnóstwem turystów. Część spała przytulona, inni już powoli się budzili. Dochodziła 6:00. Jakieś piętnaście minut później wszystko ucichło. Obudziłem Martę. Zebraliśmy rzeczy i pojechaliśmy do domu. Żałowaliśmy tylko śniadania. Poza tym było cudownie. Jeśli dotrwaliście do końca wpisu i myślicie o tym, aby spędzić noc w Królikarni, to nie mam dla was dobrych informacji. Nie wiem niestety kiedy kolejne wydarzenie tego typu będzie miało miejsce. Warto jednak wpaść 18 grudnia na Słuchy i zapytać. Tak myślę.

królikarnia