O Cudach na Kiju nie ma co wymyślać epopei, bo jest tam po prostu dobrze. Ta część tekstu będzie więc typowym clickbaitem: gdzieś w tym poście znajdziecie info o bardzo zacnej promocji, o której o dziwo nie tak wiele osób wie. Promocja zawiera alkohol.
Bez wahania mogę powiedzieć, że Cuda na Kiju to jedno z moich ulubionych miejsc w Warszawie. W mieście gdzie co miesiąc pojawia się kilkanaście nowych miejsc, które wypada szybko odwiedzić zanim zamkną się równie szybko jak się otworzyły, nie ma miejsca na sentymenty. Rzadko zdarza mi się gdzieś bywać częściej niż raz czy dwa. Wyjątkiem są letnie miejscówki nad Wisłą, epicentrum tacosów, no i właśnie Cuda. W tych ostatnich bywam zdecydowanie najczęściej, bo raz w tygodniu.
Piwko w samym centrum
Cuda na Kiju to typowy multitap. Lokal pojawił się w okresie największego multitapowego boomu, wtedy co wszystkie Piw Pawy i inne Kufle i Kapsle. Wszystkie do dzisiaj mają się świetnie. I dobrze, bo dzięki nim Polacy dowiedzieli się, że świat piw nie kończy się na Żywcu i Perle. Z wszystkich multitapów Cuda najbardziej przypadły mi do gustu. Przede wszystkim wygrywają pod względem lokalizacji. Wiele lat z mojej warszawskiej egzystencji przyszło mi spędzić w zapuszczonym, ale idealnym mieszkaniu na Powiślu. Stamtąd do Cudów miałam 10 minutowa trasę przez park, po drodze mijając tajemnicze głazy z Muzeum Ziemi. Jak to mówi gimbaza oraz pewna Matylda: ideolo.
Do Cudów na piwko chadzam przede wszystkim przy okazji poniedziałkowego quizu, który z jednej strony wszystkim polecam, z drugiej natomiast chciałabym przestrzec przed zajmowaniem mojego stolika! Ej, ej! Niejednokrotnie zdarzyło mi się tam przewegetować pół dnia na tęgim kacu, wylegując się w słońcu na leżaku, zamawiając jedno piwo za drugim i wciskając w siebie pizzę suto polaną oliwą. A kiedy przychodzi jeden z tych dni, kiedy wszyscy czegoś ode mnie chcą, zasiadam przy stoliku w rogu lokalu i przyjmuję petentów. Cuda na Kiju nadają się do wszystkiego.
Pyszną pizzę, poproszę
Cuda na Kiju to nie tylko browary, ale też pizza. Jedyne pożywienie, które tam dostaniecie. Za to naprawdę dobre. Nie wdając się z dyskusje typu „prawdziwa włoska pizza” czy „oryginalny neapolitański smak” powiem tylko, że pizza serwowana w Cudach po prostu mi smakuje. Zjadłam w swoim życiu naprawdę mnóstwo tych placków, jedne we Włoszech, inne w Polsce. Jedne lepsze, drugie gorsze. Tak naprawdę nie interesuje mnie receptura czy tradycja, ma być pysznie. W Cudach miewają lepsze i gorsze dni, czasem przesolą ciasto, czasem sos jest za słodki, ale i tak będę tam wracać i jeść pizzę, bo bez względu na wszystko jest jedną z moich ulubionych. Ciasto jest cienkie, a dodatki świeże. Typowy comfort food. Polecam przede wszystkim parmę i chorizo. Farma to chamski i idealny wybór na kaca. Halloumi jest wyborem ryzykownym, bo czasem jest świetna, innym razem ser nie ma takiej konsystencji jak powinien. W opcji z serem kozim też można trafić różnie. Zdarzają się niestety eksperymenty nieudane, wtedy ser smakuje jak ten najtańszy z Biedronki.
I tu pojawia się sekretna wiedza stałego bywalca. Jeśli Cuda przyjdzie wam odwiedzić w poniedziałek (i chyba też w niedzielę, ale tego nie jestem pewna), przy zamówieniu dwóch pizz, poproście o karafkę wina w promocji. Obsługa sama wam tego nie zaproponuje, dlatego każdorazowo trzeba pytać czy promocja wciąż jest aktualna. Od trzech lat jest, więc wątpię by cokolwiek się w tej kwestii miało zmienić. A gratisowe wino zawsze spoko.
Kończąc jeszcze temat jedzenia, na mniejszy głód zamówcie foccacię. Też jest bardzo smaczna. I tania.
Zapisz
Zapisz
Cuda na Kiju
Cudom na Kiju muszę dać maksymalną ocenę. Jak się gdzieś bywa co tydzień od prawie 3 lat, to w sumie głupio nie dać. Jeśli mogłabym zmienić jedną rzecz, to chciałabym tylko, żeby w końcu nakleili na jednym ze stolików kartkę z moim nazwiskiem i zapewnili mi dożywotnią rezerwację w poniedziałkowy wieczór. Tym sposobem mogłabym zaprzestać przychodzenia o 18 tylko po to, żeby trzymać stolik do quizu startującego przed 21. Nie żeby źle mi się siedziało, popijając ulubionego Zissou, ale ilość razy, gdy musiałam tłumaczyć, że „te krzesła są zajęte, chociaż ktoś na nich usiądzie dopiero za dwie godziny” przerasta moje możliwość liczenia. Powiedzmy tylko, że liczba zer w tej liczbie jest taka jak w masie Ziemi.
Balmas
Freelancerka, ewentualnie bezrobotna. Trochę etnograf, trochę fotograf. Wolny czas najczęściej spędza w Photoshopie lub Lightroomie. Celem jej życia jest zjechanie świata, ze szczególnym uwzględnieniem krajów gdzie karmią tacosami. Szanuje szyderę i minigolfa. Jak dorośnie założy hostel i knajpę. Prowadzi bloga, żeby dostać do testów elektryczną deskorolkę.
Podobne posty
26 października 2017
Gdzie na piwo kraftowe w Warszawie – Chmielarnia na Twardej
5 kwietnia 2017
Alchemist Gastropub – podejście drugie
13 marca 2017