Lato właśnie się skończyło, ale sezon żeglarski jeszcze trwa. No dobra, może za oknem tego nie widać, ale lekki deszczyk nie powinien zniechęcić żeglarskich śmiałków. Tak się składa, że wśród naszych znajomych praktycznie wszyscy mają patenty, więc nie wypadało odstawać. Wzięliśmy się za ćwiczenie węzłów, wkuwanie przepisów i zapisaliśmy na kursy żeglarskie.
Patent żeglarza jachtowego można zrobić na kilka sposobów. My wypróbowaliśmy zarówno opcję weekendową, trwającą kilka tygodni i odbywająca się na Zalewie Zegrzyńskim jak i klasyczny obóz żeglarski na Mazurach, tylko że dla starych dziadów 😉 Ten drugi trwa tydzień i kończy się egzaminem, więc w ciągu zaledwie kilku dni musimy przyswoić zarówno część praktyczną jak i teoretyczną.
Na Mazury, Mazury, Mazury…
Jeśli chodzi o tygodniową opcję obozową, to zrobiliśmy jakiś tam research internetowy, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na kurs organizowany przez Szeklę, która w wyszukiwarce Google wyskakuje jako pierwsza, a poza tym jest jedną z tańszych. Tak, tak, jesteśmy leniwi. I teraz tak, o ile sam kurs wspominamy bardzo dobrze, a egzamin udało nam się zdać, to nie ma to absolutnie nic wspólnego z Szeklą. Za dobre wspomnienia odpowiedzialne są ziomeczki z naszej łódki. Obawiam się, że gdyby nie oni, to mogło nie być tak kolorowo. Po pierwsze na naszym jachcie wszystkie pięć osób już pływało – jedni dłużej (całe życie), drudzy krócej (jeden sezon), ale jednak. Po drugie szkoliliśmy się nawzajem. Po trzecie wpadliśmy an pomysł żeby przed samym egzaminem uciec z własnej łódki, schować się i tam w spokoju pouczyć teorii, bo na jachcie nie było to możliwe w związku z ekipą sterników Szekli. Ci niestety w kwestiach teoretycznych wprowadzali swoją niewiedzą więcej zamętu niż pożytku, w kwestiach praktycznych większość też nie była autorytetem (połowa ich tam miała 16 lat).
Szekli jako szkoły nie polecamy, natomiast samo doświadczenie obozowe, intensywne kilka dni pływania i wieczory spędzone wspólnie na analizowaniu pytań egzaminacyjnych przy drineczku, wspominamy doskonale. Warto jednak poćwiczyć już wcześniej, przed kursem. Może już w domu zacznijcie uczyć się węzłów albo przeglądać pytania egzaminacyjne. Tym sposobem oszczędzicie sobie sporo stresu. Nie oszukujmy się, po kilku godzinach na wietrze i słońcu człowiek marzy o tym, żeby wypić piwo i iść spać, a nie wkuwać prawo wodne przez najbliższe 4 godziny.
Najważniejsze jednak, że wszystkim udało się egzamin zdać i teraz mogą śmigać po jeziorach. Wszystkim z naszej łajby, bo należy wspomnieć, że zdawalność uczestników kursu Szekli nie była stuprocentowa.
Zegrzyńskie zmagania
Drugą opcją podejścia do egzaminu na żeglarza jachtowego, którą część z nas testowała, jest odbywający się na przestrzeni kilku tygodni kurs weekendowy na Zegrzu. Tutaj szkół prowadzących szkolenia jest równie dużo jak na Mazurach. My zdecydowaliśmy się na… No właśnie każdy na coś innego. A pierwszy dorwałem się do tej części wpisu ja, czyli Mięta. Ja zawsze słyszałem, że jeśli kurs żeglarski to Mazury. Jednak gdy pięć lat temu naszła mnie nagła ochota na zostanie żeglarzem jachtowym nie mogłem sobie pozwolić na dłuższy wyjazd. Pozostały zajęcia w trybie weekendowym. A dokładnie 5 weekendów, z których ostatnia niedziela była przeznaczona na egzamin. Dodatkowo, w tak zwanym międzyczasie, sprawiłem sobie patent sternika motorowodnego. Bo czemu nie. Może jedynie temu, że nie przydał mi się do tej pory ani razu. Ale nic, papier jest. Co do wyboru szkoły nad Zalewem Zegrzyńskim, najwięcej osób poleca Akademia Nautica. Mi akurat pasowały czasowo kursy prowadzone przez szkołę Zostań Żeglarzem, która teraz przemianowana została na Sztorm Grupę.
Na pierwsze zajęcia jechałem bez doświadczenia, spędzając wcześniej 3 godziny na laserze bahii. Samo szkolenie, nie można powiedzieć, było skuteczne. Egzamin teoretyczny poszedł mi bardzo dobrze. Z praktyki dostałem 4.5. Nie wiem jak wyglądają kursy mazurskie, mogę jedynie odnieść się do braków w moim przygotowaniu, które odczułem decydując się na pierwszy czarter. I tutaj nie będzie zaskoczenia. Jak to mówią egzaminatorzy prawa jazdy kategorii B – „Gratuluję, zdał Pan. Teraz jeszcze tylko nauczyć się jeździć”. Z patentem żeglarza jachtowego było tak samo. Manewry wymagane na egzamin opanowałem raczej dobrze. Ale po egzaminie zdecydowanie wolałem podchodzić do kei na żaglach niż wciskać się na silniku pomiędzy inne jachty. Zabrakło też obycia z umiejętnościami takimi jak np. kładzenie masztu, o trymowaniu żagli nawet nie wspominając. Dlatego szkolenie spoko, ale żeby się czegoś nauczyć trzeba później pływać jak najwięcej.
Co polecamy?
Wychodzi na to, że z naszych kursów tacy jesteśmy wielce niezadowoleni, a jednak patenty wszyscy zrobili i chętnie z nich korzystają. Zdaje się, że wszystko tu zależy po prostu od was, a nie od szkoły którą wybierzecie. Po fakcie słyszeliśmy dużo dobrego o Academia Nautica, ale należy zaznaczyć, że o tej szkole żeglarstwa opowiadały nam osoby, które patent robiły naście lat temu. Nie możemy zaświadczyć o obecnym poziomie.
Co jeszcze możemy polecić? Jeśli interesuje was posiadanie patentu na motorowodnego, to warto rozważyć opcję zapisania się. Robiąc żeglarza jachtowego, dostaniecie mega zniżkę, zajmie wam to jeden dzień, a co dwa patenty to nie jeden. Opcja godna rozważenia. Do zrobienia zarówno na Zegrzu jak i na Mazurach.
A wy macie patent? Gdzie robiliście? Jak wspominacie? Dajcie koniecznie znać, bo kolejne osoby nas dopytują gdzie się zapisać, a my niczego nie możemy polecić w stu procentach.
Balmas
Freelancerka, ewentualnie bezrobotna. Trochę etnograf, trochę fotograf. Wolny czas najczęściej spędza w Photoshopie lub Lightroomie. Celem jej życia jest zjechanie świata, ze szczególnym uwzględnieniem krajów gdzie karmią tacosami. Szanuje szyderę i minigolfa. Jak dorośnie założy hostel i knajpę. Prowadzi bloga, żeby dostać do testów elektryczną deskorolkę.
Podobne posty
11 sierpnia 2017
Jedziemy w Polskę: porty żeglarskie na Mazurach
6 czerwca 2017
Sycylia? Tak, ale nie na żagle
28 marca 2017