Szukacie pomysłu na atrakcje w Warszawie zimą, ale takie, od których nie odmrozicie sobie tyłka? Nie wiecie jak zorganizować dzieciom czas w niedzielę niehandlową albo gdzie umówić się z ziomkami po pracy? Idźcie na wrotki! Tym razem sprawdziliśmy dla was jak wygląda jedyna warszawska wrotkarnia RollerDisco. Z tego posta dowiecie się jak wygląda wrotkowisko, czy jazda na wrotkach jest trudna i ile taka przyjemność kosztuje.

Nie wiem czy też tak macie, ale ja mam w sobie wewnętrznego „gimba”, którego trzeba czasem nakarmić rozrywkami dla nieletnich. Bardzo go za to szanuję, bo przynajmniej motywuje mnie, żeby spróbować czegoś nowego. A przy okazji mam dla was kontent 😉 Ja i mój „gimb” wypróbowaliśmy już minigolfa, pinball i arcade’owki czy atrakcje na Zimowym Narodowym, a tym razem wybraliśmy się na wrotki. Od razu muszę przyznać, że nie był to mój pierwszy raz na wrotkach. Ale prawie. Za pierwszym razem jeździłam podczas festiwalu Pohoda na Słowacji, a że atmosfera festiwalowa nie sprzyja życiu w trzeźwości, to za wiele z tego wiekopomnego wydarzenia nie pamiętam. Wiem, ze na zapętleniu leciało Red Hot Chili Peppers.

 

 

Gdzie w Warszawie jeździć na wrotkach?

Podejrzewam, że gdyby było lato, to odpowiedzi byłoby więcej. Ale nie ma lata. I na razie świat wygląda tak, jakby już nigdy miało nie wrócić. A to oznacza, że nasze wrotkowe możliwości są mocno ograniczone. W zasadzie zostaje nam tylko jedno miejsce – Wrotkarnia RollerDisco na Połczyńskiej 115. Nie oszukujmy się, jest to zadupie. Nawet dla mnie, a w zasadzie mieszkam na Bemowie. Ale na szczęście wejście opłaca się tam na dwie godziny, więc jak już się wybierzecie, to przynajmniej porządnie pojeździcie. Wrotkarnia znajduje się w hali przemysłowej, która z zewnątrz zdecydowanie nie zachęca, natomiast w środku przestrzeń jest całkiem fajnie zaaranżowana. Całość obwieszona jest dużą ilością kolorowych światełek, z sufitu zwisają dyskotekowe kule (nazwa zobowiązuje!), a w tle leci muzyczka. Miejsca do jazdy jest dużo, ale też sporo jest miejsc siedzących. Jest więc gdzie wylądować, kiedy zmęczycie się jeżdżeniem w kółko. Plus rodzice mogą sobie w spokoju posiedzieć i poscrollować fejsa (przy fotelach leży stosik gazet, ale nie oszukujmy się) kiedy dzieciaki wariują na wrotkach.

 

 

Na wrotki możecie tu wpadać codziennie. Najdłużej pojeździcie w weekendy, bo praktycznie od rana do wieczora. Fajnie też, że miejscówka czynna jest do wieczora (w sobotę nawet do 22), więc spokojnie można wpadać po pracy. Zakładam też, że im później, tym mniej dzieciaków. My z kolei wycwaniliśmy się tak, że na obczajkę wybraliśmy się w godzinach „freelanserskich”, czyli o 14 w środku tygodnia. Wtedy na wrotkowisku nie uświadczycie żywego ducha, więc można spokojnie robić zdjęcia, wywracać się, a jak się jest sztosem, to trenować jakieś bardziej zaawansowane sztuczki. Szczegółowe godziny otwarcia sprawdźcie tutaj.

 

 

 

Czy jazda na wrotkach jest trudna?

Moim zdaniem nie szczególnie. Nie wiem z czego to wynika, ale miałam mniejsze lęki przed wywrotką niż np. na łyżwach. Może po prostu większa ilość kółek daje większą stabilność. Oczywiście my nie próbowaliśmy żadnych wygibasów, tylko jeździliśmy w jedną i drugą stronę i próbowaliśmy nauczyć się hamować. Dziewczyna na kasie, zapytana o porady dla lamusów, poradziła ugiąć nogi w kolanach i pochylić się do przodu. Zadziałało. Aczkolwiek, oczywiście, bez kilku wywrotek się nie obyło 😉 Jeśli wkręcicie się w temat, to proponuję po prostu zapisać się na lekcje. W RollerDisco oferują kilka różnych opcji nauki plus mają jednorazowe wydarzenia typu warsztaty tańca na wrotkach. To akurat może być niezła beka, więc chętnie sama się kiedyś przejdę sprawdzić na czym to polega. Oprócz tego są tu „wieczorki tematyczne”, kiedy puszczają konkretne gatunki muzyki. Po szczegóły najlepiej zajrzyjcie do nich na profil na Facebooku.

 

 

Co ważne, żeby spróbować swoich sił na wrotkach, nie musicie przychodzić uzbrojeni po zęby w sprzęt. Na miejscu jest wypożyczalnia, a wrotki mają w bardzo porządnym stanie (nie to co niektóre wypożyczalnie łyżew na miejskich lodowiskach, które urywają człowiekowi pół pięty zanim jeszcze dolezie na taflę). Wypożyczenie wrotek to koszt 10 złotych. Ceny samego jeżdżenia zależą natomiast od dnia tygodnia i wieku delikwenta. My jesteśmy starzy, ale jeździliśmy w tygodniu, więc razem z wypożyczeniem sprzętu wydaliśmy 22 zł na osobę. W weekend dalibyśmy 2 złote więcej, więc wciąż bez tragedii. Najlepiej sprawdźcie wszystkie informacje cenowe tutaj.

 

 

A jak już się wybierzecie, to koniecznie dajcie znać jak wam się podobało. Czy zaliczyliście glebę. No i czy po fakcie też was tak cholernie bolały plecy, czy to tylko my jesteśmy do reszty skostniałymi dziadami 😉

P.S. Sorry, że zdjęcia jak z kalkulatora, ale lepszy sprzęt był na wakacjach gdzie indziej, więc musieliśmy sobie radzić z aparatem, gdzie ISO wyższe niż 800 nie ma racji bytu.