Nowy Rok, stary blog. Ale za to nowa kolumna w naszym prywatnym Bravo! Zapraszam na pierwszą część Uwodnika, czyli alternatywnego przewodnika po warszawskich lokalach gastronomicznych z Tinderową randką w tle. Dowiecie się z niego, które knajpy oferują odpowiedni stopień intymności, tanie wino jeśli randka nie idzie po waszej myśli i alternatywną drogę ucieczki, jeśli randka WYBITNIE nie idzie po waszej myśli.  Na relację ze swoich przygód zaprasza Ewelina. Jest spoko ziomeczkiem i ma odpowiednio suchy żart, więc z pewnością przypadnie do gustu wszystkim tym, którzy jakimś cudem wciąż czytają publikowane na tym blogu farmazony 😉 Na pierwszą randkę z Eweliną wbijamy do CH25! Zamawiajcie wino i jedziemy!

 

Ewelina, ostatnia osoba na świecie, o której przy pierwszym spotkaniu można powiedzieć, że jest sympatyczna. Zyskuje jakoś przy 47. Nie znosi tuńczyka z puszki i ludzi, którzy zdrabniają jej imię. Kolekcjonuje siniaki i wesołe powroty do domu na Veturilo. Człowiek destrukcja z upodobaniem do porządku i pachnącej pościeli. Udaje, że ceni intelektualne potyczki słowne, kiedy tak naprawdę bawią ją prostackie żarty. Za dużo przeklina, ale lubi kotki.

Kilka(dziesiąt) słów wprowadzenia…

Czy lubicie chodzić do knajp? Ja uwielbiam. Myślę, że obok działu spożywczego Marks & Spencer, knajpy są drugim miejscem, w którym mogłabym zamieszkać. Uwielbiam siedzieć zapadnięta w jakąś kanapę czy fotel, popijając wino i słuchając gwaru lokalu czy tego, co moje towarzystwo ma do powiedzenia. Mam mnóstwo przyjemności z huśtania się na stołku barowym, ryzykując jakąś najgłupszą możliwą kontuzją czy po prostu oblanie się drinkiem, kiedy źle obliczę kąt wychylenia stołka. Bardzo lubię też zwyczajnie wpaść na szybki obiad, usiąść przy stoliku i zagapić się w okno, czekając na talerz z jedzeniem. I chociaż lato jest moją ulubiona porą roku, to jednak praktykowanie łażenia po knajpach, barach, klubikach, klubokawiarniach czy kawiarniach częściej uskuteczniam jesienią lub zimą. Lato jest od siedzenia na dworze. Potem przychodzi ten trochę smutny moment w roku, kiedy trzeba zarzucić spotkania w plenerze i poranne powroty do domu w krótkich spodenkach i po jeszcze krótszej nocy. Gęsia skórka wygląda dobrze tylko na ekranie, przez kilka sekund w filmowej scenie tuż przed tym krępującym momentem, kiedy robi ci się głupio, że akurat oglądasz ją z rodzicami (i nie ma znaczenia, czy masz wtedy lat 13 czy 30). Wtedy też zwyczajnie więcej czasu spędza się w zadaszonych pomieszczeniach, w towarzystwie jedzenia, napojów, swoim własnym lub drugiej osoby. A jak wiedzą wszyscy uważni obserwatorzy scen z życia towarzyskiego, nie ma lepszej scenerii do tych obserwacji niż knajpy. Skoro zatem temperatura za oknem sprzyja temu, aby interakcje towarzyskie przeprowadzać w miejscach, gdzie można schronić się od wiatru i deszczu, chciałabym podzielić się z Wami kilkoma moimi rekomendacjami lokalowymi o zabarwieniu co najmniej lekko żartobliwym.

Przed Wami kilka historii towarzyskich w sceneriach knajpianych. Ich wspólnym mianownikiem jest zazwyczaj pewna aplikacja randkowa, która czasami w dość udany sposób uprzyjemniała mi czas wolny. Wiele miejsc, które wtedy odwiedzałam, znałam już wcześniej z innych okoliczności. Teraz wszystkie tworzą tło do historyjek o tym, jak można spędzić czas wolny mając do dyspozycji alkohol, nowopoznaną osobę i samopoczucie na poziomie, używając ulubionego określenia mojej drogiej A., „wyjebane”. Innymi słowy, bez oczekiwań, za to z ciekawością i konieczną dozą poczucia humoru.

 

Gdzie się widzimy? CH25!

Zatem drodzy szanowni, na pierwszy ogień miejsce dość bliskie memu sercu, bo w odległości niespełna 100 metrów od mojego mieszkania. Tak, jestem leniwa, nie jeżdżę na drugi koniec miasta na spotkania z typami. Tak, jestem zapobiegawcza, chcę móc szybko zwiać do domu, jeśli jedynym wrażeniem po takim spotkaniu będzie chęć otwarcia sobie żył i wykrwawienie się na brudny blat w knajpie. Zapraszam więc na Chłodną 25 i przegląd blatów, jakimi dysponuje to miejsce.

Co to za miejsce?

Niegdyś miejscówka kultowa, z ciekawym fermentem kulturalno-artystycznym. Po 9 latach działalności i konflikcie ze wspólnotą mieszkaniową zniknęła ze stołecznej mapy klubokawiarni, żeby wrócić już z nowymi właścicielami i krótszą nazwą (jako klub CH25), ale wciąż w formule uwzględniającej koncerty, performensy i wspierającej tzw. niezależną kulturę. Dalej panuje tam bardzo nieformalny klimat i nieco chaotyczna atmosfera, ale lubię te zdezelowane meble, które wyglądają jak powywlekane z 15 różnych strychów i lubię mikro „ogródek” pod filarami kamienicy, gdzie mieści się knajpa. Klimatyczna okolica, która trochę poddała się fali rewitalizacji i teraz znosi dzielnie tłumy izraelskiej młodzieży eksplorującej granice dawnego getta, wciąż jeszcze ma w sobie urok starej, bałaganiarskiej Woli, który tak pasuje do aury Chłodnej 25. Gdyby ktoś kazał mi opisać ciągiem skojarzeń to miejsce, powiem o rozgrzanym latem chodniku, który pulsuje od śmiechu i rozmów, a wieczorem żarzy się drobinkami upadającego popiołu papierosowego. Powiem o bruku hałasującym przy przejeżdżającym samochodzie, właśnie w tym momencie, kiedy powiedziałeś coś głupiego i bardzo byś chciał, żeby jednak nie było tego słychać. Powiem w końcu o ustach zabarwionych na fioletowo czerwonym winem, jedynym takim barwniku, który dodaje odwagi i otwiera usta zamykając jednocześnie rozmowę.

 

Dla ciała

Czy na Chłodnej coś zjemy? Zjemy, ale raczej nastawiłabym się na korzystanie z baru, który zapewnia wszelkie dostępne formy napojów. Na mały głód są tosty, nachosy i orzeszki. Na większy głód jest więcej tostów, nachosów i orzeszków. Obsługa uprzejma, ale z gatunku rozczochranych studentów kulturoznawstwa, którzy z trudem jeszcze ogarniają własne jestestwo, a co dopiero wydawanie zamówień na barze. Toalety w piwnicy nieco artystyczne, ale nigdy nie dokonałam w nich tego jakże nieprzyjemnego odkrycia, że w kabinie skończył się papier toaletowy.

Dla ducha (ale czasem też dla ciała)

Kiedy postanowiłam przeprowadzić wnikliwą analizę spotkań, które odbyłam na Chłodnej 25 i dokładnie je policzyłam, okazało się, że jestem bardziej leniwa niż myślałam i mogę przedstawić Wam nie jeden, ale trochę więcej sposobów na to, jak można spędzić tam czas wolny. Niektóre rekomenduję, innych zdecydowanie nie polecam. Większość z nich zawiera te standardowe opcje typu, przyjdź, kup alkohol/kawę, wyjdź, ale po co sobie ułatwiać życie, skoro można je sobie utrudnić? Poza tym, jak mawia mój ojciec, król złotych bon-motów na każdą okazję, szczególnie tych o zabarwieniu wspierającym, nikt nie mówił, że będzie łatwo!

Poziom romantyczności lokalu

Zależy w jakim stopniu upojenia alkoholowego jesteś. Nie chcę pisać, że żaden, bo każdy ma nieco inny zakres tego, co jest dla niego romantyczne, ale tak naprawdę, to: ŻADEN.

1.1

Sposób na machnięcie ręką – nierekomendowany

Sposób pierwszy wydarzył się, kiedy byłam zanurzona we wspomnianym tu na początku trybie drogiej A. i zupełnie nie miałam fantazji i ochoty na planowanie sobie życia, doznań czy atrakcji jakichkolwiek. Machnęłam ręką na otaczającą rzeczywistość i płynęłam z prądem dnia codziennego, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, co się wydarzy. Umówiłam się zatem pewnego razu z panem, nazwijmy go może Niegotowym. Typ na pierwszy rzut oka bez zarzutu. Wizualnie nie było się do czego przyczepić. Umiał w język polski i przecinki. Miał spoko robotę i zainteresowania. Pro atrybut wg mojej matki, nie był też z Warszawy. Jak się później okazało, nie był również biedaczek zupełnie gotowy do podjęcia, nazwijmy to, obowiązku szkolnego, chociaż wszystko wskazywało na to, że doskonale nauczył się na kartkówkę, ba, sam nawet zgłosił się do odpowiedzi. Do myślenia powinno mi dać, że jego ostatni obowiązek szkolny trwał grubo ponad dekadę i raczej logiczne powinno być, że bardziej wagary mu w głowie niż powrót do szkoły. Powinno, ale nie dało. Pierwsze spotkanie z panem Niegotowym spędziłam względnie przyjemnie, bo mam jedną zasadę na okoliczność tinderdate’ów i zawsze ją wdrażam. Zadaję pytania, słucham, zadaję dalej, staram się wykazać zainteresowaniem, druga strona jest urzeczona tym moim zainteresowaniem, więc jest uprzejma i zaangażowana. Zgubna to czasem jest zasada, bo twoje zainteresowanie może być odebrane jako coś więcej niż element kulturalnej konwersacji i wtedy trzeba kłamać, że mieszka się pod innym adresem i że niestety, ojej, zepsuł mi się WhatsApp i nie mogę odpisywać na wiadomości, a tak w ogóle, to chyba właśnie żywym ogniem płonie kasza, którą zostawiłam na gazie, przykro mi, muszę uciekać!

 

 

W tej sytuacji nie było aż tak źle, ale kiedy wysłuchałam już historii zawierającej koleje losu mojego towarzysza i przeszedł do opowieści o tym, jaką ma słabość do jednej z aplikacji socialmediowych i jak bardzo lubi z niej korzystać, zaczęło mi się trochę nudzić. No fajnie, fajnie, to ja już może pójdę do domu. Ależ nie, zostań, chodźmy jeszcze gdzieś, zjedzmy coś, bla bla bla bla. Błąd numer jeden – machnęłam ręką i polazłam. Poszliśmy gdzieś, zjedliśmy, pogadaliśmy, wróciłam do domu i prawie kończyłam stawiać przy nazwisku osobnika gruby „x” niezmywalnym pisakiem, ale chłop był niestrudzony. Coś tam zagadywał, coś tam mamił, no głupi nie był, niegłupi chłop to przyjemna rozrywka i miła odskocznia, więc błąd numer dwa, machnęłam ręką i zgodziłam się na kolejne spotkanie. Jak na leniwą bułę przystało, zaproponowałam moją ulubioną miejscówkę pod domem. Schemat był podobny, poziom opowieści zbliżony, ale jakoś to szło łatwiej, nonszalancki klimat Ch25 sprzyjał, słońce zachodziło urokliwie, a piwo było odpowiednio zimne i orzeźwiające. Błąd numer trzy, machnęłam ręką i dałam się odprowadzić całe 100 metrów do domu. Błąd numer cztery, pięć, sześć i każdy kolejny wiązał się już zawsze z tym, że machałam ręką.

Typy i typiary, a teraz protip, za który nikt od Was nie będzie chciał pieniędzy, a powinien, bo jest to rada złota i prosto z serca: nie machajcie za często ręką, bo wam pierdolnie nadgarstek. Takie machanie ma sens tylko i wyłącznie wtedy, kiedy jesteście japońskim kotkiem Maneki-neko i przywołujecie bogactwo. W każdej innej sytuacji nadwyrężanie nadgarstka kończy się raczej nieciekawie. Nagle okazuje się, że lądujecie z kontuzją, bogactwa nie ma, a po kilku tygodniach takiego intensywnego machania dowiadujecie się, że to przygotowanie do odpowiedzi, te wszystkie plusy za aktywność, te prace dodatkowe i na szóstkę, które uczeń sam wykonywał bez miauknięcia (on też nie był kotkiem Maneki-neko) to była zmyłka i sprytna mistyfikacja. Nie jestem gotowy do podjęcia obowiązku szkolnego, kartkówki są super i odpytywanie też, ale namyśliłem się i jednak nie. Ja również nie byłam dyrektorką tej szkoły, którą on sobie wyobraził, więc machnęłam ręką i nigdy więcej się nie spotkaliśmy. Oh, wait…

1.2

Sposób na piątek po pracy z herbem w tle – rekomendowany

Piątki są zgubne. Piątki są zwodnicze. Piątki kończą się czasem w sobotę. Umówiłam się więc w piątek pewnego razu na dwie randki, jedną po drugiej, bo nie lubię tracić czasu. Wiecie, jak to jest, po robocie trochę się nie chce, trochę się już marzy uciec pod kocyk i zapomnieć o całym tygodniu. Impreza? Jasne! Tylko nie dziś. Ale jak się złapie odpowiedni rozpęd i po pracy nie zajrzy się do domu, tylko popłynie na fali wieczornych atrakcji, można nawet w taki piątek zrobić całkiem sporo. To był jeden z tych piątków, kiedy postanowiłam dostarczyć sobie rozrywki i najpierw udałam się na szybkie spotkanie z kolegą nr 1. Po nim wróciłam do mieszkania i wykonałam trzy czynności przed spotkaniem z kolegą nr 2: zmieniłam koszulkę, przypudrowałam świecące czoło i umyłam zęby. Wychodząc, rzuciłam do mojej współlokatorki, że idę do knajpy pod domem i że niedługo wrócę.

Kolega czekał już na miejscu, przywitał się wylewnie, rzucił kilkoma żartami, zaproponował wino, wrócił z butelką no i się zaczęło. Była ciepła jesień, siedzieliśmy na zewnątrz i jakoś tak z każdym kieliszkiem coraz lepiej nam się rozmawiało. Kolega, na potrzeby tej historii nazwijmy go może swojsko Stasiem, wychował się w kraju pasty i pizzy, do Polski przyjeżdżał w interesach i do rodziny. Mieszał uroczo trzy języki (później już tylko dwa), śmiał się dużo, chwalił numerem do prezesa PZPNu i był w tym wszystkim absolutnie czarujący. Czasem gdzieś w tle strzelają iskry i nie słychać ich, ani też nie widać, ale czuć napięcie. I nie są potrzebne duże ilości tego wina, można siedzieć przy brudnym stoliku i na sfatygowanych leżakach z gwarem miasta w tle. Można gadać z obcymi ludźmi i parskać do kieliszka. Można też zapytać wprost o to, na co się ma ochotę i po prostu to dostać. Noc była ciepła i sprzyjająca realizowanym na bieżąco pomysłom. My byliśmy nieco pijani, ale w ten najlepszy możliwy sposób, kiedy nie brakuje ci już odwagi i wciąż jeszcze panujesz nad swoją równowagą. Niestety, wychodząc z mieszkania niechcący okłamałam współlokatorkę.

Sceneria Chłodnej 25 witała nas jeszcze kilkukrotnie przy kolejnych wizytach uroczego kolegi, który jak się okazało, miał nie tylko czarujący sposób bycia, ale również swój herb i kilka stołecznych kamienic. I chociaż nie udało mi się po tej znajomości zostać arystokratką, Was zachęcam do wytoczenia się w piątki z kocowego burrito. Nigdy nie wiadomo, czy i kiedy uda Wam się wrócić do domu.

 

 

1.3

Sposób na niechcący w dwóch wydaniach – nierekomendowany

Sposób na niechcący jest sposobem, którego nie da się zaplanować. On się po prostu dzieje. Wydarza się nagle i nie ma szans, żebyś był przygotowany na jego nadejście. Konsekwencje ma różne, przebieg niespodziewany i finał zagadkowy. Zatem, nie podejrzewając niczego, wybrałam się pewnego gorącego, letniego popołudnia z dwoma kumplami na spacer architektoniczny po dzielnicy. Zeszliśmy kawał Muranowa, zahaczyliśmy o Mirów i zakończyliśmy rozważania o zabudowaniach Śródmieścia, a jakże na Chłodnej 25. Rozmowa pięknie nam się toczyła pod znanymi już dobrze filarami, śmichy chichy, przy okazji przyznałam im się, że w spacerze uczestniczył inny zajawkowicz architektury, z którym przyszło mi się kiedyś umówić, ha ha ha, ale ta Warszawa mała, no moi drodzy. Jednak pęcherz nie sługa, trzeba zejść do znajomej piwniczki i sprawdzić, czy wciąż nie brakuje w niej papieru toaletowego. Więc podnoszę się zamaszyście z krzesła, odklejam sukienkę od spoconego tyłka i ruszam do środka klubokawiarni. Wtem. Chichot losu i żarcik od karmy. Któż siedzi w rogu i zezuje na mój stolik jednym okiem? Pamiętacie kolegę Niegotowego? Tego, co już go więcej miałam nie spotkać? Jeden niedoszły absztyfikant na spacerze, drugi w knajpie aktualnie wpatrujący się intensywnie w etykietę od piwa. Czy ja coś sobie wtedy myślałam? Tak, że chce mi się siku. Czy to mnie czegoś nauczyło i nigdy więcej już nie przyprowadzałam kolegów i randek do tego miejsca? Oczywiście, że nie.

Jakiś miesiąc później na kolejnym spotkaniu z innym kolegą, łażąc po okolicy i szukając miejsca, gdzie można usiąść, znowu zawędrowałam na Chłodną 25. Weszliśmy z typem do środka, wszystko zajęte, na zewnątrz też pełno i NA PEWNO nie zgadniecie, kto tym razem siedział przy wejściu? Wyćwiczona już w sztuce reagowania na tzw. niezręczności towarzyskie, szybko sprawiłam, że z lokalu wyszliśmy z nowym kolegą objęci. Oczywiście tak, żeby było to widoczne z perspektywy lokalizacji stolika pana Niegotowego. Ja zaś wychodziłam dodatkowo z silnym postanowieniem, żeby nie parsknąć śmiechem i nie robić głupich min, które jak twierdzi mój kochany ojciec, są moją specjalnością. Nie wiem, na ile udało mi się to postanowienie spełnić, bo niestety nie zawsze panuję nad swoją mimiką, ale jeśli chcecie wiedzieć, czy to było moje ostatnie spotkanie z kolegą, co nie był gotowy, to odpowiem Wam, że nie.

 

1.4

Sposób na emu – rekomendowany

Emu. Buty legenda. Buty, które wywołują tyle samo głosów zachwytu, co pogardy. Zimą najlepsi przyjaciele każdej kobiety, do których trzeba dorosnąć, żeby docenić szereg ich zalet, no, może poza aspektem wizualnym. Ale która dorosła kobieta, szczególnie ta po 30 roku życia, decyduje się na coś biorąc w pierwszej kolejności pod uwagę fakt, jak to coś wygląda? Pffff, nie jest to kluczowy aspekt przy wyborze typa, a co dopiero butów. Sposób na emu polega na tym, że musicie mieć emu. Musi być zima, musi być zimno, a Wy idziecie na randkę na Chłodną 25 i musicie mieć te emu na nogach. Dobrze by też było, żeby Wasz towarzysz był raczej nudnym osobnikiem i zapomniał Wam powiedzieć, że ma dziecko. Całkiem interesująco byłoby również, gdybyście podczas trwania spotkania zaczęli mu tłumaczyć na jego życzenie jak działa Tinder. Jak wiadomo, wypada na takich spotkaniach oznajmiać, że potrzebuje się podszkolenia z używania funkcji aplikacji, żeby móc lepiej z niej korzystać. Druga osoba zawsze chętnie pomoże.

Wtedy sposób na emu jest idealny, bo wiecie, że między wami nie zagrało przez te zupełnie nieseksowne emu i nikt do nikogo nie ma pretensji. Życie. Dlatego gorąco rekomenduję emu. Nie tylko na Chłodnej 25. W życiu i na chłody.

 

1.5

Sposób na spoko – rekomendowany

Czasami udaje się załatwić sprawy zupełnie prosto i bez zbędnych ceregieli. Tym cechuje się sposób na spoko. Po prostu rzeczy układają się same, trzeba tylko trafić na odpowiednią osobę. Sposób na spoko działa, kiedy poznajecie kogoś, kto JEST SPOKO i nie macie wobec siebie żadnych oczekiwań. Ustawiacie się na spotkanie, okazuje się, że gadka się klei doskonale, natomiast chemii nie było i nie będzie.

Czy można zakumplować się z kimś, z kim najpierw umówiło się na randkę? Można.
Ponownie chciałabym zaznaczyć, że niezobowiązujący klimat Chłodnej 25 zachęca do dywagacji towarzyskich na każdy temat. Niekoniecznie zachęca on do zachowań określanych mianem „romantycznych”, ale w gruncie rzeczy, kto by się tym przejmował? Przyprowadziłabym tam nawet moją drugą babcię, tę bardziej wyluzowaną, bo na pewno nie miałaby nic przeciwko atmosferze miejsca i zagadałaby rozczochranego studenta na barze, pytając, czy może nie jest głodny, bo wg niej właśnie tak wygląda, na głodnego.

 

Czy w tej knajpie można zamieszkać?

Nie. To tak jak z wizytą u ulubionej ciotki, którą uwielbiacie, ale w jej mieszkaniu pachnie kocimi sikami, a klamki dotykacie przez mankiet od bluzy. Rozmowa z ciocią to prawdziwa przyjemność, ale zapobiegawczo zawsze grzecznie odmawiacie domowego ciasta tłumacząc się nietolerancją pokarmową, nową dietą czy dniem tygodnia, w którym właśnie, o ironio, ciast nie jecie. Poza tym, ciocia jest super.

 

Do widzenia, do jutra (Posłowie od Balmas)

That’s it folks. Uprasza się o nagabywanie Eweliny w komentarzach o pisanie kolejnych części! Ja tam szanuję jak mogę czytać o cudzych randkach zamiast męczyć się na własnych 😉 Dlatego dajcie znać w komentarzach gdzie wy chodzicie na randki i czy wychodzicie z nich drzwiami czy raczej oknem!


Balmas

Freelancerka, ewentualnie bezrobotna. Trochę etnograf, trochę fotograf. Wolny czas najczęściej spędza w Photoshopie lub Lightroomie. Celem jej życia jest zjechanie świata, ze szczególnym uwzględnieniem krajów gdzie karmią tacosami. Szanuje szyderę i minigolfa. Jak dorośnie założy hostel i knajpę. Prowadzi bloga, żeby dostać do testów elektryczną deskorolkę.

Inne posty autora